poniedziałek, 10 października 2016

Aktualizacja :*

Hej hej :D
Blog miał ruszyć, odżyć a rozdziału jak nie ma tak nie ma LILY!
Aby umilić wam te czekanie które jeszcze pewnie długo potrwa to zaktualizowałam opisy postaci!
W karcie OPISY POSTACI są już ujęte wszystkie osoby które będą występować w opowiadaniu.
Mam nadzieję, że przypadną wam do gustu ale to raczej okaże się po opublikowaniu rozdziału.
Nie wiem czy mi się to uda ale postaram się tu co jakiś czas coś wrzucać abyście nie zapomnieli o tym blogu :)
Jak widzicie mój styl pisania nadal jest tragiczny za co przepraszam :P
Żyję nadzieją, że za jakiś czas będzie tu ciekawiej.
A może wy macie jakieś pomysły na rozruszanie bloga bez rozdziału? ;)

Podrowionka
Mary <3

środa, 25 maja 2016

Hej misiaczki :*
Tak, wiem. Bardzo dawno nas tu nie było. Blog praktycznie umarł. Ale mam zamiar to zmienić!
Z tego względu dodałam coś o co mnie prosiliście tyle czasu czyli... OPISY POSTACI!
Tak! Na serio! :D Niestety jeszcze nie wszystkie są gotowe.
Mam nadzieję, że wybaczycie nam iż opisy niektórych osób są bardzo ubogie. Jeśli chcecie nam pomóc uzupełnić trochę opisy osób które zostały wstawione lub zmienić coś co się nie podoba to piszcie :)
Mam nadzieję, że uda się odkopać z gruzów ten blog bo bardzo mi się za nim zatęskniło a szczególnie za pisaniem rozdziałów.
Teraz zostało tylko ganiać Lilkę aby pisała kolejny rozdział. Nie zwiedźcie mnie i męczcie ją ile się da!

Z podrowieniami
Mary :**

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział II by Mary

 Tak! Tak! Nareszcie nowy rozdział. Jak zwykle soreczki, że tak późno. Wynikało to z mojego lenistwa oraz tego, że nie mogłam się skupić na pisaniu rozdziału bo po głowie latały mi ciągle pomysły do kolejnych rozdziałów. Wybaczcie moje błędy interpunkcyjne, styl (bo niektórym się nie podoba :c ) i że niektórych osób jest jak dotąd mało. No ale mam nadzieję, że rozdział się podoba i warto było czekać. No to więcej was nie zanudzam. Czytajcie! I pamiętajcie o komentarzach (wiadomość do pewnej W. która nigdy nie chce zostawić komentarza ;p) !!!


__________________________________________________________________________________

Siedzieliśmy w dużych, czarnych powozach wiozących nas z Hogsmeade do Hogwartu. Przypominały mi trochę karety z mugolskich bajek, chociaż te nasze były mroczniejsze, co mi osobiście się podobało. Nigdy nie lubiłam tych całych mugolskich bajeczek dla dzieci o księżniczkach. Mimo, iż powozy były wielkie i pojemne nie zmieściliśmy się do jednego. Ja i kilka innych poszkodowanych osób musieliśmy się przenieść do kolejnego. Gdy w końcu się zapakowaliśmy wyszło, że nadal jest nas za dużo lecz nikt nie chciał przenieść się do następnego powozu. W wyniku tej sytuacji siedziałam ściśnięta między Rafe'm a Bryanem. Ich masywne barki napierały na mnie przez co tkwiłam w dość dziwnej i niewygodnej pozycji. Ness siedząca naprzeciw patrzyła na mnie współczująco chociaż w duchu zapewne cieszyła się, że nie jest na moim miejscu.
Komu zostało jeszcze czystej to dopijali. Ja niestety całą butelkę osuszyłam w pociągu. Zadowolona Das sięgnęła po swoją końcówkę czystej lecz ubiegł ją Chess i z uśmiechem wypił do końca zawartość jej butelki.
- Co za menda! - wykrzyknął oburzony Śledzik i walnął Chestera w ramię.
- Mendown (mendałn) rom po po pom rom po po pom rom po po pooooom - zaczął nucić Bryan na co wszyscy wybuchli śmiechem, chociaż ja lekko zduszonym.
- Zaraz zwymiotuję - powiedział słabym głosem Sebastian.
- Nie było trzeba tyle pić - rzuciła Maki.
Wszyscy odruchowo odsunęli się od Blacka przez co zostałam jeszcze bardziej ściśnięta i powoli ledwo łapałam oddech nie wspominając o mówieniu.
Całe szczęście podróż nie trwała długo i po minucie a nawet nie całej wysypaliśmy się z powozu. W końcu mogłam swobodnie oddychać a i Sebastianowi lepiej się zrobiło gdy wyszedł na świeże powietrze.
Spojrzałam na wielki zamek. Z jego okien biło światło przez co wyglądał jakby pulsował blaskiem. Stary, dobry Hogwart. Te znajome mury uspokajały mnie i niezmiernie się cieszyłam, że spędzę tutaj kolejne dziesięć miesięcy i przeczuwam, że będą o niebo lepsze od poprzednich.
Gdy wszyscy już się ogarnęli ruszyliśmy do zamku. Weszliśmy do wielkiego holu. Tak bardzo znajome nam pomieszczenie było wypełnione kręcącymi się uczniami. Z każdej strony widziałam znajome twarze. Powoli wpływaliśmy z tłumem do Wielkiej Sali. Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się z uśmiechem. Nic się nie zmieniło nie licząc nowych dekoracji zawieszonych specjalnie na pierwszą ucztę w tym roku. Na górze pod gwieździstym, zaczarowanym sufitem lewitowały setki zapalonych świec.
Rozdzieliliśmy się i każdy ruszył do stołu swojego domu. Wraz z Hunckami oraz Chessem, Lucasem, Rafem i Sebastianem usiedliśmy przy trochę już zapełnionym stole Gryffindoru. Jak zwykle na końcu zostawiliśmy trochę miejsca dla nowych uczniów którzy niedługo staną się gryfonami.
Rozejrzałam się i zobaczyłam Page która obdarowywała jakiegoś chłopaka pocałunkami przy stole Ravenclawu. No, no, no. Nie pochwaliła się nam.
- Profesor Sprout chyba trochę schudła. - usłyszałam głos Ness.
- Nie wydaje mi się - powiedziała po chwili namysłu Shel.
Teraz usłyszałam kolejny głos.
- No co ty. Perfidnie widać, że trochę jej ubyło. - dołączył się do rozmowy Rafe.
- No dobra. Niech wam będzie - ucięła Sheli nie chcąc się spierać.
Spojrzałam w stronę stołu nauczycielskiego. Wielki półolbrzym Hagrid rzucał się w oczy energicznie machając do nas potężną ręką o centymetr od głowy profesor Trelawney. Wszyscy odmachaliśmy mu z uśmiechem.
W tym momencie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się. Pierwsza szła profesor McGonagall a za nią dreptało około czterdziestu jedenastolatków. Rozglądali się na wszystkie strony z otwartymi buziami i szeptali między sobą zachwyceni a za razem przerażeni. Na samym końcu szedł mały sobowtór Rafe'a. Sam spojrzał się w naszą stronę, a my uśmiechnęliśmy się do niego lekko aby go w jakiś sposób wesprzeć. Chłopak kiwnął lekko głową i odwrócił się w stronę stołu nauczycielskiego do którego zmierzał z resztą pierwszorocznych.
Stado rozdygotanych dzieci stanęło przed profesor McGonagall obok której stał stołek a na nim leżała stara Tiara Przydziału. Gdy szew tiary się rozerwał nowi uczniowie aż krzyknęli.
Wszyscy jak zaczarowani słuchali najnowszej pieśni Tiary Przydziału. Jak zwykle była gadka o domach, czym się cechują itd. Gdy Tiara wspmniała o wrogości między niektórymi domami automatycznie gryfoni i ślizgoni spojrzeli na siebie gniewnie. Jedynie Chess pomachał z wielkim uśmiechem w tamtą stronę, a jakaś ślizgonka zachichotała. Trochę się zdziwiłam, ale nie wnikałam.
Gdy Tiara skończyła wszyscy zaczęli klaskać. Chwilę potem Dumbledore nas uciszył a następnie odezwała się profesor McGonagall.
- Za chwilę każdy z was nałoży na głowę Tiarę Przydziału - zwróciła się nauczycielka Transmutacji do pierwszoroczniaków - a ona wskaże do którego domu od tej chwili będziecie należeć.
Tłum jedenastolatków trząsł się jak galareta. W sumie nie dziwię się im. Każdy z nas się obawiał tego momentu gdy zostaniemy wyczytani i założymy tą magiczną starą tiarę na głowę.
McGonagall rozwinęła pergamin i wyczytała pierwsze nazwisko.
- Charlotte Adams
Jasnowłosa dziewczyna podeszła z obawą do stołeczka i usiadła na nim. Stojąca obok czarownica nałożyła jej tiarę na głowę, która opadła dziewczynce na oczy.
- Ravenclaw - wykrzyknęła tiara, aż mała Charlotte podskoczyła.
Przy stole krukonów wszyscy krzyknęli radośnie i przywitali nową uczennicę domu Roweny Ravenclaw. Dziewczyna ledwie usiadła przy stole, a tiara ponownie kogoś przydzieliła. Tym razem ciemnoskóry chłopak trafił do Slytherinu.
Kolejka powoli malała. Do Gryffindoru jak dotąd trafiło siedem osób. Na ich twarzach było widać ulgę, chociaż nie wiem czy przez to, że wreszcie miały to za sobą czy to, że trafiły właśnie do gryfonów.
- Sam Whistern - wyczytała profesor McGonagall.
Zobaczyliśmy jak mały brat Rafe'a powoli podchodzi do tiary. Zdenerwowany usiadł na stołku. Gdy zakładano mu na głowę Tiarę Przydziału spojrzał lekko wystraszonym wzorkiem w naszą stronę a chwilę potem jego głowa została prawie całkowicie zasłonięta magicznym kapeluszem.
Zauważyłam, że Rafe siedzi lekko spięty. Poklepałam go po plecach i uśmiechnęłam się do niego pocieszająco.
- GRYFFINDOR! - wykrzyknęła wreszcie tiara.
Zaczęliśmy klaskać a uradowany Sam z ulgą zsunął się ze stołka i usiadł przy stole Gryffindoru. Zadowolony Rafe uniósł kciuki i wyszczerzył się do brata.
Gdy ostatnia osoba trafiła do Hufflepuffu profesor McGonagall zwinęła pergamin, a stołek wraz z Tiarą Przydziału został zabrany.
W końcu wstał profesor Dumbledore a wszelkie rozmowy ucichły.
- Witam was na rozpoczęciu jakże wspaniałego roku szkolnego w Hogwarcie. Przede wszystkim chciałbym powitać naszych nowych uczniów. Mam nadzieję, że będziecie tu się dobrze czuli, a starsi koledzy będą wam pomagać. Ten rok będzie bardzo pracowity dla piąto- i siódmoklasistów ale mamy nadzieję, że wielce owocny. Chciałbym powiadomić nowych uczniów oraz przypomnieć niektórym starszym - wydawało mi się, że w tym momencie zerknął na nas - o tym, że nie można przebywać w Zakazanym Lesie. Gdy ktoś tam wejdzie nie koniecznie z niego wyjdzie. - tu zrobił krótką pauzę napajając się tą malutką chwilą grozy i przerażenia pierwszorocznych - Cóż.. nie będę was zanudzać, bo zapewne wszyscy jesteście głodni. Smacznego!
Gdy dyrektor wypowiedział ostatnie słowo, wszystkie stoły aż się ugięły od jedzenia które nagle się na nich pojawiło. Dla nas to normalka, lecz ze strony gdzie siedzieli pierwszoroczni dało się słyszeć ciche 'wow'.
Wszyscy rzucili się na jedzenie. Mi jako pierwszej udało się dorwać do makaronów, które chwilę potem polane sosem trafiły do mojej buzi. Z każdej strony dało się słyszeć gwar rozmów.
- Jakie to dobłe - powiedział Chess z pełną buzią rozkoszując się pierogami z farszem. Chwilę potem wepchnął do buzi kawałek kurczaka - Niesamowite. - dodał z błogim uśmiechem.
Razem z Maki i Yumi śmiałyśmy się z Chestera który robił takie miny przy jedzeniu jakby nie jadł przez miesiąc i właśnie dostał jakiś niesamowity rarytas.
Wszyscy zajadaliśmy się tymi pysznościami, lecz każdy zostawiał trochę miejsca na deser który niedługo potem się pojawił. Czekoladowe bloki, wielkie galaretki w różnych smakach, lody, torty śmietankowe, żelki, przeróżne ciasta, ciasteczka, babeczki itp. Szybko zapełniliśmy wolne miejsce w żołądkach i zapiliśmy sokiem dyniowym.
- Już nie dam rady - powiedział Chess trzymając się za brzuch - Ale zjem - dodał i sięgnął po kawałek sernika. - Jakie to pyszne.
Nie mam pojęcia jak on to wszystko pomieścił.
Kończyłam właśnie jeść budyń waniliowy, gdy wszystko co stało na stołach zniknęło.
Dyrektor wstał i podszedł do mównicy.
- Mam nadzieję, że smakował wam ten pierwszy posiłek w tym roku szkolnym w Hogwarice. Co do lekcji... Rozpisy zajęć znajdują się na tablicach, które są w każdym pokoju wspólnym. Zapewne jesteście zmęczeni dzisiejszym dniem, więc życzę wam spokojnej nocy. Dobranoc.
Wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy do wyjścia.
Filtch właśnie kończył wycierać podłogę po tym jak tabun uczniów wszedł z zewnątrz do zamku i przemieścił się do sali. Co jak co, ale trochę błota przed zamkiem było. Teraz woźny patrzył na nas z żądzą mordu. Gdyby wzrok potrafił zabijać, to w tej chwili wszyscy bylibyśmy martwi. W holu podłoga ponownie została zanieczyszczona i te całe błoto roznosiło się obecnie na cały zamek gdyż każdy szedł do swojego dormitorium. Nasz woźny chyba długo sobie dziś nie pośpi.
Lily walnęła mnie w żebra.
- Ałaaa.. Co ty... - zaczęłam ale mi przerwała i pokazała palcem na prawo.
Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam Chestera całującego się z tą ślizgonką do której machał podczas uczty. Ruda udała odruch wymiotny na co razem się zaśmiałyśmy.
- Ciekawe na jak długo - powiedziałam gdy wchodziłyśmy po schodach.
- Stawiam, że dwa tygodnie i ten związek padnie. - odezwała się Meg która do nas dołączyła.
- Tydzień - rzuciłam.
- Niee.. to świeża zdobycz - oznajmiła Lilka. - Daje od trzech tygodni do miesiąca.
W końcu dotarliśmy przed obraz Grubej Damy. Była to przysadzista kobieta w wielkiej, różowej sukni z toną tapety na twarzy i podkręconymi rudymi włosami. W tle było widać kilka kolumn z kości słoniowej.
- Podaj hasło - powiedziała swym skrzekliwym głosem. Nie lubiłam jej głosu ale jakoś mi go brakowało. Nawet się uśmiechnęłam.
- Animag - odpowiedziała Dasty. Gruba Dama kiwnęła głową i obraz się odsunął.
Weszłyśmy do pokoju wspólnego w którym roiło się od ludzi. Było to ładnie urządzone okrągłe pomieszczenie w barwach Gryffindoru. Znajdował się tu wielki kominek, kilka foteli i kanap oraz parę stolików. Chłopacy już siedzieli rozłożeni na fotelach rozmawiając i co chwila wybuchając śmiechem.
- Z czego radość? - zapytała Roxy na co oni ponownie się zaśmiali.
- Patrz bo ci powiedzą - rzuciła Fląderka - Przecież ich znasz.
Stanęłyśmy przed drzwiami do naszego dormitorium, na których był wyryty napis "Huncwotki". Uśmiechnęłyśmy się do siebie i weszłyśmy do naszego dormitorium. Gdy tylko przeszłam przez próg poczułam się jak w domu. Bo w sumie Hogwart był moim domem. Tyle, że drugim. Nic się tu nie zmieniło przez te dwa miesiące. No może tylko to, że tutaj posprzątali. Każdy kawałek ściany był pokryty najróżniejszymi plakatami. Podeszłam do łóżka obok którego stał mój kufer. Z klatek wypuściłam moje zwierzaki, które z radością je opuściły. Ja tak samo zadowolona jak one rzuciłam się na moje łóżko.
- Tego mi brakowało - powiedziałam i z uśmiechem przymknęłam oczy.
Reszta Huncek podobnie jak ja musiały przysiąść na swoim łóżku.
- No to co? Melanż? - zapytała Hermi wyciągając czystą.
Wszystkie się wyszczerzyłyśmy.
- No jak nie jak tak - powiedział Rudzielec wyciągając z kufra kilkanaście butelek.
- Hermi co za głupie pytania zadajesz - zaśmiał się Śledzik i otworzył czystą. Uśmiechnęła się do niej i wzięła kilka łyków.
- A więc pierwszy melanż na szóstym roku oficjalnie uważam za otwarty - powiedziałam trzymając w górze czystą, a następnie pociągnęłam duży łyk.
Wystarczyła chwila abyśmy się rozkręciły. Yumi namalowała sobie tęczę na brzuchu i udawała jednorożca a Shel siedziała na niej wymachując sznurówką jak lassem. Oczywiście przy okazji wylała trochę Danielsa na Karpika. Yumiśka zerwała się z podłogi zrzucając Shelątko, która upadła wywracając stół na którym tańczyła Roxy. Na chwilę zapadła cisza i wszystkie gapiłyśmy się na wystające zza stołu nogi Łososia z lekkim niepokojem. Usłyszałyśmy cichy rechot który przerodził się w szaleńczy śmiech dochodzący od strony Roxiaka. Huncka dzielnie wstała, wciąż się śmiejąc. Odetchnęłyśmy z ulgą. Postawiłyśmy stół i wróciłyśmy do odwalania. Rox do końca imprezy siedziała pod stołem i się śmiała. Das, jak to Das, gadała ze ścianą.
- Tyle lat ze sobą spędziliśmy.. te wszystkie wspomnienia.. nic dla Ciebie nie znaczą? Ranisz mnie. - krzyczała. - Nie ignoruj mnie! To ci w niczym nie pomoże.
Ja siedziałam w szafie zapłakana i waliłam pięściami w tył szafy.
- Niee! Narnia zniknęła! A tam była Maki! Trzeba ratować Makrelkę! Pewnie porwała ją Biała Czarownica! Motylkuuuuu! Wydostaniemy cię!
Obok mnie siedziała zapijaczona Maki.
- Taak! To straszne! Musimy ją uwolnić. Biedny Motyl. Kto wie co się teraz z nią tam dzieje. - nagle wystąpiła u niej zawiecha - Zaraz, zaraz.. Ale to ja jestem Maki. Chyba... A no tak. To ja. Mary spokojnie. Ja tu jestem.
- KŁAMIESZ! - wrzasnęłam. - Ty jesteś tam, tam - pokazałam na tył szafy. - Muszę cię ratować!
- Mary! Jestem bezpiecznaaa..
- Nie to nie. Siedź sobie w tej Narnii sama. Potem będziesz mnie przepraszać jak cię Aslan zeżre - powiedziałam i obrażona wygrzebałam się z szafy. Podczołgałam się do łóżka i wzięłam czystą która na nim leżała. Opróżniłam połowę i dołączyłam się do Lilki która skakała po łóżku. Zaczęłyśmy wydzierać się śpiewając Na Na Na My Chemów. Wkrótce dołączyła do nas reszta Huncek. Tak skakałyśmy po tych łóżkach, że aż jestem zdziwiona faktem, że się nie zniszczyły. W końcu zmęczone całym dniem usnęłyśmy.

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Poderwałam głowę i zobaczyłam Hermi. Pozostałe materace zatrzeszczały.
- Cooooo... - usłyszałam stłumiony głos Roxy jakby mówiła z twarzą wciśniętą w poduszkę.
- Sorki dziewczyny. - powiedział Dorsz krzywiąc się.
Opadłam na poduszkę z jękiem. Tak nikczemnie mnie budzić. Nie godzi się... a szczególnie po melanżu. No kurde.
Ułożyłam się wygodnie z zamiarem ponownego uśnięcia. Mimo iż oczy mi się strasznie kleiły to nie mogłam zasnąć. Sfrustrowana usiadłam na łóżku. Reszta Huncek zakopała się w pościeli. Mimo wczorajszego melanżu czułam się dobrze. Posiedziałam chwilę nie wiedząc co robić aż w końcu wylazłam z łóżka. Skoro ja nie mogę spać to inni też nie będą.
Podchodziłam do każdego łóżka i ściągałam z dziewczyn kołdry co napotkało się z różnymi a za razem podobnymi reakcjami.
- Maryyyy!
- Kurwa... spać!
- Jeszcze 5 minut mamo...
- Gdzie ta kołdra?
- Nieeeeeee!
Stałam nad ich łóżkami i się szczerzyłam.
- Też was kocham.
Obok mnie przeleciał słoik, a chwilę później szczotka.
- Nie myśl, że potem ci pomogę jej szukać - zwróciłam się do Shel bo to od jej strony nadleciał ten drugi przedmiot.
Co do słoika to dobrze wszyscy wiedzą, że Ness je uwielbia, a rzucać nimi we mnie to wręcz kocha.
Powoli dziewczyny zaczęły się zwlekać z łóżek śląc mi mordercze spojrzenia. Kilka minut i im przejdzie. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
Po jakimś czasie byłyśmy wszystkie ogarnięte a Huncki już zapomniały o mojej pobudce.
Zeszłyśmy do pokoju wspólnego. Mimo wczesnej pory kręciło się tu już pełno zdenerwowanych i podekscytowanych pierwszoroczniaków. Jeden który wpadł na Mionę wyglądał jakby miał się rozpłakać.
Ja osobiście te kilka lat temu byłam tak podekscytowana pierwszym dniem w Hogwarcie, że noc wcześniej nie mogłam zasnąć.
- Pamiętam te emocje - powiedziała Lily.
- Niby było te podekscytowanie ale jakoś niezbyt bym chciała ponownie to przechodzić - odezwała się Maki.
- Hej! - usłyszałam głos zza moich pleców. Odwróciłam się i ujrzałam dwóch Whisternów - Rafe'a i Sama. Młody był tak podekscytowany, że nie mógł spokojnie ustać za to jego starszy brat ledwo stał ze zmęczenia, a jego włosy były w totalnym nieładzie.
- A Ty co tak wcześnie? - zapytałam Rafe'a. Zazwyczaj schodził ostatni i ledwo wyrabiał się na śniadanie.
- A jak myślisz? - zapytał powstrzymując ziewnięcie i kiwnął głową na Sama - Ten potwór wbił godzinę temu do naszego dormitorium i zaczął gadać i się ekscytować jak to dzisiaj będzie fajnie. Reszta kazała mi go zabrać pod groźbą uduszenia ale pewnie też niedługo zejdą. Zaraz, zaraz. Z tego co wiem to wy też nie jesteście rannymi ptaszkami.
- To nasz poranny potwór - burknęła Shel i pokazała na mnie.
- Też się ekscytowała i biegała po pokoju jak chora psychicznie? - zapytał unosząc brew.
- Oj, od razu potwór... - odezwałam się. Postanowiłam zmienić temat zanim reszta Huncek zacznie poburkiwać na mnie za obudzenie ich - Pierwsze eliksiry tak?
- Niestety - potwierdziła Dasty - Wręcz nie mogę się doczekać całej godziny z naszym ulubionym profesorem. Ten jego wzrok. Czuję jakby patrzył na mnie bazyliszek.
- Ja mam pierwsze zielarstwo - wtrącił się Sam z szerokim uśmiechem. Widać było, że już nie może się doczekać. Gdyby mógł to zapewne już teraz pobiegłby na cieplarni. No cóż.. za jakiś czas przejdzie mu ten zapał.
Od strony dormitoriów chłopaków szedł Chester. Pomachał do nas i wyszedł z pokoju wspólnego.
- A ten gdzie? - zapytała Yumi.
- Pewnie do tej swojej nowej laski - powiedział Rafe.
Sam wywrócił oczami i widząc brak zainteresowania przez nas jego osobą odwrócił się i poszedł do swoich nowych kolegów.
- Kto to jest właściwie? - odezwała się Maki.
- Świeże mięsko. Jakaś ślizgonka. - zaczął Whistern - Podobno nazywa się Olivia.. Cloret? Closet? Clobet? Nevermind. Po prostu kolejna do kolekcji. Jak to u Chessa. Dwa tygodnie i będzie nowa.
- O kim gadacie? - zapytał Lucas który właśnie do nas dołączył. - I tak w ogóle to cześć.
- Hej. O tej nowej Chessa. - powiedziałam.
- Aaaa.. Chłopak chyba gust stracił. To chyba najgorsza z dziewczyn z którymi był.
- No, no. Słaba dupa - podsumował Rafe. - A przecież wkoło tyle dobrego towaru.
- Może i tak ale z większością już był. - rzuciła Shel - Niedługo zacznie się rzucać na pierwszoroczne, bo zabraknie ze starszych roczników.
- A ja jedyne na co się rzucę to jedzenie. - powiedziała Das - Jestem mega głodna... I trochę suszy.
- Widzę balowało się - Lucas poruszył brwiami.
- Dziwisz się? - odpowiedziałam z uśmiechem. - Pierwszego wieczoru w nowym roku szkolnym trzeba urządzić jakiś melanżyk.
- No wiecie co... I nas nie zaprosiłyście? - razem z Rafem zrobili smutne minki - No sorki moje drogie panie ale będzie foch...
-... z przytupem - dokończył Rafe.
- Mhm. To możemy już iść na to śniadanie? - zapytał Śledzik.
Wszyscy się zgodziliśmy i ruszyliśmy do Wielkiej Sali.
Sala była już o dziwo w połowie zapełniona. Usiedliśmy wszyscy przy stole Gryffindoru i zaczęliśmy jeść. Przy stole Hufflepuffu siedział Wayne z Bryanem i machali do nas szaleńczo jakby to czy im odmachamy było kwestią życia i śmierci. Obok nich Allie tylko wywróciła oczami i zajęła się swoją jajecznicą.
Kończyłam jeść właśnie drugą grzankę gdy dołączył do nas uśmiechnięty Chester. Puścił jeszcze oczko do tej swojej ślizgonki i usiadł. Trochę się zdziwiłam bo dopiero teraz się zorientowałam, że ta owa miłość Chessa to nie kto inny a ta wielce odważna ślizgonka z przedziału.
- Ah ta Olivia - westchnął wciąż się uśmiechając.
Nikt z nas nie miał zamiaru tego komentować.
Dopiłam kakao i odstawiłam pusty kubek. Wszyscy już zjedli oczywiście oprócz Chestera. Ja z dziewczynami wstałyśmy od stołu. Lucas i Rafe postanowili poczekać na tego wielce zakochanego, więc same poszłyśmy do dormitorium aby zabrać nasze torby a następnie udać się do lochów.

Nasz ukochany nietoperzopodobny nauczyciel, profesor Snape, z tym swoim odwiecznym chłodnym spojrzeniem wpuścił nas do klasy. Okazało się, że zajęcia eliksirów mamy, o zgrozo, ze ślizgonami. Jedynym gryfonem który się z tego cieszył to nie kto inny jak Chess gdyż mógł usiąść ze swoją tygodniową miłością. Wszyscy się pchali aby jak najszybciej zająć miejsca które są na końcu. Może i nie udało mi się dopchać na koniec ale z przodu też nie byłam. W sumie można to nazwać środkowym tyłem. Czy jakoś tak...
- Siema Hayward - powiedział Lucas dosiadając się do mnie.
- Siema Savana - odpowiedziałam i zaczęłam wyciągać książki. - Czemu się ze mną witasz skoro widzieliśmy się na śniadaniu?
Lucas na chwilę się zamyślił.
- Hmm.. Dobre pytanie.
Parsknęłam śmiechem.
- No co? - zapytał z uśmiechem.
- No nic - odpowiedziałam szczerząc się.
Walnął mnie lekko w ramię. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie oddała. Te nasze przepychanki trwały do czasu aż Snape odebrał 5 pkt Gryffindorowi. Kilku gryfonów spojrzało wtedy na nas z ponurymi minami tak jakbyśmy popełnili jakąś zbrodnię, jednak mina jednej dziewczyny tak nas rozwaliła, że myślałam iż padniemy ze śmiechu. Aż ciężko mi ją opisać.
- Może panna Hayward i pan Savana zechcą wyjść i się uspokoić zanim odejmę kolejne punkty Gryffindorowi i wlepię wam szlaban? - warknął profesor.
- Przepraszamy - mruknęliśmy ale dał znać, że nas usłyszał.
Uznaliśmy, że serio trzeba się lekko powstrzymać. Nie chcieliśmy już pierwszego dnia zarobić szlabanu, a szczególnie od nietoperzowatego profesora Severusa Snape'a.
Przez resztę lekcji ów profesor prowadził monolog na temat eliksiru, który będziemy przygotowywać na kolejnej lekcji. Cała klasa próbowała udawać, że go słucha lecz widziałam to znudzenie na ich twarzach i ten nieobecny wzrok. Każdy potajemnie szukał sposobu na nudę. Jakiś ślizgon rysował coś na ławce opierając głowę na ręce, Dasty i Yumi namiętnie o czymś dyskutowały a za plecami słyszałam lekkie chrapanie. Ja osobiście to grałam w kółko i krzyżyk wraz z Savaną. Jakoś było przecież trzeba zabić nudę. Mój humor był coraz lepszy z każdą przegraną Lucasa. Pod koniec eliksitów już się nad nim zlitowałam i dałam mu wygrać dwa razy.
Kolejna była historia magii czyli najnudniejsza lekcja jaka może być. Były tam strasznie długie ławki. Po lewej miałam Das, a po prawej Rudą. Nie wiem skąd i jak ale Śledzik właśnie siedział obok mnie i na legalu jadł płatki. Chrupanie było bardzo dobrze słychać ale profesor był tak zajęty opowiadaniem o jakiejś tam wojnie między goblinami a skrzatami domowymi, że nawet nie zwracał na to uwagi. Dzięki mojej mince numer 3 Dasiek podzielił się ze mną i Lilką płatkami. Gdy tylko ktoś się odwracał gdy zlokalizował miejsce z którego dochodziło chrupanie zamierałyśmy w trakcie przegryzania płatków. Musiałyśmy wyglądać komicznie.
Potem mieliśmy jeszcze zielarstwo i transmutacje, które minęły dość szybko i mogliśmy udać się na obiad.
Skrzaty jak zwykle nas nie zawiodły i przygotowały pełno super jedzenia. Było tyle żarcia, że nawet Chess by tego wszystkiego nie zjadł. Ja rzuciłam się na makaron z serem. Najlepszy makaron pod słońcem! Nie licząc oczywiście tego mojej mamy. Jeśli chodzi o jedzenie mojej mamy to nawet skrzaty jej nie przebiją.
- A wy co? - odezwała się nagle Lily patrząc na Lucasa, Chessa i Rafe'a szepczących między sobą.
- Ale co my? - zapytał Rafe unosząc brew.
- O czym tak szepczecie? - sprostowała Mionka.
- My? Nie wiem o co wam chodzi - udawał zaskoczenie Chester.
- Nie udawaj głupszego niż jesteś Chess - powiedziała Ruda.
- No wiesz co? Jak możesz? Ranisz moje słabe i kruche serduszko - odpowiedział wydymając dolną wargę i patrząc z miną zbitego psiaka.
Lilka spojrzała na niego jak na debila.
- No co? - zapytał.
Panga już chyba zwątpiła w niego, więc tylko pokręciła głową i wróciła do jedzenia.
Z ciekawością przyglądałam się tej konwersacji powoli przeżuwając ogórka którego miałam nabitego na widelec. Dawno nie jadłam ogórków.
Po obiedzie mieliśmy Zielarstwo z puchonami. Mimo, iż nie mogłam się skupić lekcja minęła szybko.

Siedzieliśmy wszyscy w pokoju wspólnym już od godziny. Za oknem było widać Zakazany Las oświetlony przez lekko przysłonięty księżyc. Większość uczniów już spała, lecz Huncki i spółka nie mieli zamiaru jeszcze się zwijać do dormitoriów. Poprzesuwaliśmy trochę kanapy aby siedzieć w miarę razem. Ja prawie leżałam na wielkim fotelu i stroiłam gitarę.
- Szykujecie jakiś nowy hicior? - zapytał Rafe.
- Może... - odpowiedziałam i wyszczerzyłam się. - W końcu kiedyś wbijemy na wielką scenę i trzeba mieć jakieś perełki. O ile to co napiszemy będzie perełkami.
- Będzie, będzie - odezwała się Ruda - Wątpisz w nas?
- Jaa? Nigdy. Kto jak kto, ale ja miałabym wątpić? Nie rań - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
- Oj wybacz Maryś - Lily też się podniosły kąciki ust.
- A więc.. pierwszy dzień za nami - stwierdził Lucas.
- To dobrze czy źle? - zapytała Roxy siedząca z talerzem kanapek które pochłaniała w zastraszającym tempie.
- I dobrze i źle w sumie. - odparł. - Źle bo jeszcze tyle czasu nauki, a dobrze, bo to oznacza jeszcze wiele miesięcy mieszkania w Hogwarcie.
- Prawda - zgodziła się z nim Das. - Nie potrafię sobie wyobrazić co to będzie za dwa lata. Jak już nie wsiądziemy do Expressu Hogwart.
- To będzie mega dziwne. - odezwała się Yumi - Co ja będę robić? Może.. może będę układać wiersze? Takie... refleksyjne. Może coś w stylu "Mój dom jest taki pusty... potrzebuje słoika kapusty" lub "Czemu? Czemu? Czyż nie ma dżemu?". Tak..tak.. to mój pomysł na życie.
- Będę twoją pierwszą i najwierniejszą fanką - powiedział Śledzik.
Obok okna przeleciała jakaś sowa.
- Polatałabym - odezwałam się.
- Ja też! - powiedziała Mionka. - Ciekawe kiedy będziemy mogły zacząć treningi.
- Najpierw trzeba będzie zrobić nabór. Brakuje nam paru osób - rzuciła Yumi. Karpik był dumnym kapitanem drużyny Gryffindoru już od 4 klasy. Wraz z Lilką były pałkarkami, ja ścigającą, a Miona szukającą. Stanowisko komentatora od bardzo dawna zajmowała Dasty, chociaż kilka razy chciano jej odebrać tą posadę po meczach między gryfonami a ślizgonami, gdy wyzywała grających uczniów Slytherinu. W tej chwili strasznie mnie korciło aby chwycić miotłę i udać się na boisko o qudditcha. Niestety, nie było zbytnio takiej opcji, więc zaczęłam dalej brzdąkać na gitarce.
- We czwórkę dałybyśmy sobie radę i zdobyłybyśmy Puchar Quidditcha kolejny raz z rzędu - powiedziała Ruda szczerząc się.
- Nie ma innej opcji - dodała Yumi i przybiła piąteczkę z Lilką - Ale i tak musimy znaleźć nowych.
- Oby znaleźli się tacy który będą coś potrafili - rzuciłam przypominając sobie zeszłoroczne nabory, gdy szukaliśmy kogoś na obrońce. Znalazła się tylko jedna perełka w postaci Seth'a, który obecnie jest na piątym roku. Reszta kandydatów była tak beznadziejna, że ja na miejscu Yumi bym nie wytrzymała siedzenia kilku godzin na boisku i przyglądania się wysiłkom tych łamag. W całym tamtym naborze jedyną fajną rzeczą było to, że mogłam sobie trochę polatać i pograć chociaż nie zawsze, bo z niektórymi się najzwyczajniej nie dało.
- Mam taką nadzieję - powiedziała Miona.
- Nie wiem jak was, ale mnie już muli - odezwała się Maki przecierając oczy.
- Szczerze mówiąc mnie też - dodała Hermi a zaraz potem Shel.
- No to się zbieramy. - wstałam z fotela i ruszyłam wraz z resztą do dormitorium.
- Dobrej nocy - rzucił Lucas i pomachał do nas z uśmiechem.
Gdy weszłyśmy do dormitorium padłyśmy na miękkie, wygodne łóżka i zasnęłyśmy.

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział I by Mary

Wybaczcie, że tak późno... Chociaż to żadna nowość, że czekacie na moje rozdziały kilka miesięcy <3 Przepraszam za błędy ortograficzne i interpunkcyjne ale pisząc kilka godzin ten rozdział na mózg mi już padają te literki i nie widzę kiedy robię błędy. Za to też mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Dedykacja dla Nessie która jako jedyna zaczekała aż dodam ten cholerny rozdział.
Gratuluję chłopaka Tuńczyku :*
loffki <3

______________________________________________________________________________

Zawsze miałam płytki sen. Nie wiem z czego to wynikało ale nawet rozmowa za ścianą lub przejście obok mojego pokoju czasami wystarczyły aby mnie zbudzić. Tym razem nic się nie zmieniło w tej kwestii. Ze snu wyrwał mnie cichy, najbardziej znienawidzony odgłos jaki może tylko być. Pikanie budzika. Rytmiczny, denerwujący i nieustający dźwięk. Moje całe ciało się buntowało. Nie miało zamiaru wykonywać jakiegokolwiek ruchu. No może nie licząc zakrycia głowy kołdrą. Moje kończyny krzyczały "spać" lecz ciągłe pikanie zaczynało drażnić jak jakaś natrętna mucha. W końcu się poddałam. Otworzyłam oczy, zamrugałam sennie i prawie dostałam zawału. Jakieś 5cm od mojej twarzy leżała pulchna ruda kulka zwana też moją kotką Nancy. Wpatrywała się we mnie swymi zielonymi ślepiami przekrzywiając łebek o 180 stopni. Nie wiem jak koty potrafią się tak wygiąć ale wygląda to słodko. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam. Moim zaspanym oczom ukazał się niewielki brzoskwiniowy pokoik z oknem wychodzącym na Ulicę Pokątną czyli nasze czarodziejskie centrum handlowe. Po całym pomieszczeniu były porozwalane ubrania. Gdzie tylko się dało tam coś leżało. Podłoga, fotel, karnisz, lampka. Wszędzie. No ale w końcu jestem Huncką i dla Huncek to normalka. Wygrzebałam się z ciepłej, wołającej do mnie pościeli i powlokłam się do łazienki mijając drugie łóżko na którym leżał wielki kokon z kołdry w którym spała moja kochana ruda kuzynka Lily. Nie mam pojęcia w jaki sposób się tak okręciła. Wczoraj i w sumie nie tylko wczoraj, bo przez większość wakacji ciągle gadałyśmy z Lilką o dzisiejszym dniu. Dniu w którym wrócimy do Hogwartu który był moim drugim domem. Na samą myśl na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. W końcu zobaczę te wszystkie mordki których nie widziałam całe wakacje i których tak bardzo mi brakowało. W łazience bez pośpiechu zaczęłam się ogarniać. Pół godziny później byłam gotowa. Siedząc bezczynnie na łóżku uznałam, że wystarczyłoby mi nastawić budzik na 8.30. Westchnełam. Położyłam się na łóżku i zaczęłam głaskać Nancy która właśnie wskoczyła mi na brzuch. Kotka zaczęła mruczeć z zadowolenia. Gdy przed wyjazdem włożę ją do klatki to zapewne nie będzie już taka zadowolona. Miałam wrażenie, że mój zwierzak także tęskni za Hogwartem. Jesienią zawsze szalała w liściach z innymi kotami. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Byłam głodna, a bufet otwierali dopiero za pół godziny. Podniosłam się i usiadłam rozpaczliwie rozglądając się za jakimś jedzeniem aż nagle mój wzrok spoczął na leżącej na fotelu torbie Rudej. Z dziką satysfakcją przypomniałam sobie o kanapkach w jej torbie zrobionych przez moją ciotkę. Nie kryjąc się podeszłam do torby i z uśmiechem wygrzebałam z niej kanapki. Rozpakowałam jedną i przyjrzałam się jej z uwielbieniem. Uznając, że wyrzuty sumienia zostawię sobie na potem wgryzłam się w nią. Smak był cudowny! Z błogim uśmieszkiem usiadłam jedząc kanapkę. Teraz mój brzuch był zadowolony. Spojrzałam na zegarek i ze zdziwieniem zobaczyłam, że zaraz będzie 9.00. Wepchnęłam resztę kanapki do buzi i przełknełam. Czas obudzić Rudzielca. Z resztą było mi już nudno.
Odchrząknęłam.
- Lily, obudź się. - zaczęłam spokojnie lecz nie doczekałam się odpowiedzi albo chociażby jakiegoś ruchu z tego kotłowiska na jej łóżku.
- Lily! - teraz podniosłam trochę głos.
Ponownie cisza więc trzeba się posunąć do drastyczniejszych sposobów.
- Lilyanne Elizabeth Evans wstawaj! - wiedziałam, że nienawidzi jak się do niej mówi pełnym imieniem i nazwiskiem. Tym razem poskutkowało.
- Czego? - warknęła. Jak na Lily i budzenie jej przed dwunastą to dość grzecznie. A przynajmniej w moim odczuciu. Bywało gorzej.
Wciąż się nie ruszyła z pościeli więc uznałam, że trzeba ją zmobilizować, a ja już dobrze wiedziałam jak.
- Zaraz odjedzie nam pociąg. Nie chcesz wracać do Hogwartu? - zaczęłam kusić.
W jednej chwili Lilka wyskoczyła z łóżka. Na długo jednak nie opuściła poduszki, bo gdy spojrzała na zegarek i zdała sobie sprawę, że pociąg mamy za ponad dwie godziny to z jękiem na nią opadła.
Na ten widok pokręciłam tylko głową lecz nie skomentowałam. Podeszłam do okna i usiadłam na parapecie przy okazji włączając radio. Głośno. Bardzo głośno. W głośnikach zadźwięczał chrapliwy głos Kurta śpiewającego prawdziwy klasyk a mianowicie Smells Like Teen Spirit. A ta gitarka. Cudo. Chciałabym kiedyś być tak sławna jak oni. Wystarczyła chwila by Lily przy tych dźwiękach wytoczyła się z łóżka i powlokła do łazienki. Ja w tym czasie przypomniałam sobie o tym aby zamówić alkohol więc wyjęłam kartkę i zaczęłam pisać do mojego tajnego sprzedawcy, który był na tyle miły, że dla stałych klientów (czyli dla mnie) dawał zniżki. Oczywiście na miejscu też można załatwić procenty ale wątpię aby komuś się chciało codziennie chodzić do Trzech Mioteł skoro towar może być do nas dostarczony. W końcu nasze melanże to party hard.
Usłyszałam otwierające się drzwi i podniosłam głowę. Ruda właśnie wychodziła z łazienki patrząc na mnie pytająco, a następnie usiadła na swoim łóżku.
Skoro chciała wiedzieć...
- To zamówienie. - powiedziałam. - Wiesz, pewnie w tym roku się przyda trochę trunku.
- Ja mam zapasy w kufrze. - odparła puszczając oczko.
Zaśmiałyśmy się.
- Nie oszukujmy się. Po tygodniu i tak nic z nich nie zostanie. - stwierdziłam. Chociaż uważam, że te zapasy mogą się skończyć o wiele szybciej.
- Nie niszcz złudzeń - burknęła zbierając i pakując rzeczy porozwalane po całym pokoju. Trochę tego było. - Wiadomo, że wszystko zniknie w ekspresowym tempie mimo, że nie będzie Huncwotów.
Chodziło jej oczywiście o wielką czwórkę ze starszego o dwa lata rocznika czyli Jamesa, Syriusza, Lunia i Petera. Udało im się jakoś zdać egzaminy i zakończyli naukę w Hogwarcie. U nas było trochę inaczej. Wiele osób chcę jak najszybciej zakończyć edukacje i wyrwać się ze szkoły. My mieliśmy inaczej. Nie wyobrażałam sobie mojego życia bez Hogwartu. Nie wiem co będzie za te 2 lata jak opuszczę szkołę. No ale na razie jeszcze mogę się uczyć więc martwienie się tym wszystkim postanowiłam zostawić sobie na inną chwilę.
- A co to ma do rzeczy? - zapytałam.
- Wiesz, w końcu to cztery osoby żerujące na nas najbardziej. Skoro ich nie będzie, to może zostanie nam kilka butelek na później. - odparła z wielką nadzieją w głosie.
- Nie zostanie, bo ja je skonfiskuje! - zaśmiałam się złowrogo. Żartowałam ale oczywiście mogło to się spełnić w każdej chwili.
- Nie ma mowy. - powiedziała stanowczo Ruda i przytuliła się do swojego kufra. - Będę ich bronić jak wilk! Nie dostaniesz ani kropelki.
- Sknera - mruknęłam parskając śmiechem. Nie dostanę ani kropelki? Bitch please. Sama sobie wezmę.
W radiu piosenki ucichły i usłyszałyśmy głos mężczyzny.
- A teraz czas na porcje porannych wiadomości o dziewiątej... - zaczął.
- Właśnie otwierają bar - poinformowała mnie kuzynka. - Swoją drogą jestem głodna.
Gdy zaczęła grzebać w torbie zaczęłam się rozglądać po całym pokoju byleby nie patrzeć na Lilkę. Strasznie zachciało mi się śmiać lecz się powstrzymywałam. Czekałam na jej reakcje. No i w końcu się doczekałam.
- Kradzieju! Pożarłaś moje śniadanie - krzyknęła z wyrzutem i rzuciła się na łóżko wtapiając swoją twarz w poduszkę.
Oj tam od razu pożarłam. Wolę określenie "zjadłam". To tak bardziej niewinnie. Z resztą nie zjadłam ich specjalnie. No w sumie może tak, bo byłam w końcu głodna. Ale przecież nie zrobiłam tego aby dokuczyć Lily... a w sumie może i... nie. Ja nie jestem taka. Gdybym była najedzona i je zjadła... wtedy to zupełnie co innego.
Wstałam i podeszłam do radia. Gadali coś o jakiejś kradzieży cukierków ale nie miałam ochoty tego słuchać więc wyłączyłam radio.
- Chodź do bufetu, mam ochotę na coś do picia - powiedziałam chcąc jakoś zachęcić tego lenia do wstania. W sumie ja też jakoś bardzo aktywna nie jestem ale w tym momencie to się opierdalała.
Kuzynka spojrzała na mnie znacząco.
- Nie ma chlania od samego rana. Świętowanie będzie dziś wieczorem jak przyjedziemy do szkoły.
- Tak, tak, wiem. - odpowiedziałam robiąc smutną minkę i wzdychając - Wezmę herbatę.
- A ja zjem zasłużone śniadanie. I tym razem mi go nie odbierzesz.
I tak nie byłam głodna. A gdybym była obecnie głodna to kupiłabym coś. No ale najadłam się już tymi kanapkami.
Wyjęłam z portfela kilka monet na tą herbatę i schowałam je do dżinsów. Oczywiście do tylnej kieszeni. Ostatnio włożyłam monety do przedniej. Dopiero przy kasie w Miodowym Królestwie okazało się, że ta kieszeń była dziurawa. Nie mam już zaufania do tej kieszeni.

Wyszyłyśmy z naszego nadal zabałaganionego pokoju i przeszłyśmy przez dość ciemny jak na tą porę korytarz wprost do schodów. Zeszłyśmy na dół. Mimo iż budynek był stary za razem był także przytulny. Wszędzie gdzie tylko się spojrzało można było zobaczyć coś przyjaźnie wyglądającego. Obrazy na ścianach, wesoło podśpiewującą czarownicę czytającą Proroka Codziennego czy uśmiech barmana w podeszłym wieku. Ruszyłyśmy w jego stronę i stanęłyśmy przed barem za którym stał.
- Poproszę herbatę - powiedziałam miło się uśmiechając. Może da zniżkę.
- A ja kawę i ciastka korzenne. - dorzuciła Panga.
- Ciastka na śniadanie? - zapytałam unosząc brew.
- Owszem. I kawa. Z dużą ilością cukru, bo jeszcze się do końca nie obudziłam. - odpowiedziała szczerząc się, a chwilę potem ziewnęła.
Chwilę potem otrzymałyśmy nasze zamówienie. Niestety nie dostałam zniżki za piękny uśmiech. Najwyraźniej nie działa na wszystkich. Zapłaciłyśmy i usiadłyśmy przy jednym ze stolików obok okien. Za nimi rozlewał się wręcz panoramiczny widok na ulicę Pokątną. Uśmiechnęłam się pod nosem i lekko pokręciłam głową gdy zobaczyłam kilku wyraźnie zdenerwowanych chłopców którzy właśnie wybiegli z Esów Floresów z paczkami w których zapewne znajdowały się książki. Jak widać niektórzy robili zakupy na prawdę na ostatnią chwilę. W tym momencie sama zaczęłam się zastanawiać czy wszystko mam.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomnę niczego spakować - powiedziałam na głos trzymając w rękach czerwony kubek z parującą herbatą. Nie lubiłam pić gorącej herbaty. Zawsze musiała trochę odczekać.
- Wiesz, w tym całym bałaganie, który miałaś rano w pokoju, nie zdziwiłabym się, jakbyś coś zostawiła. Najwyżej rodzice wyślą ci paczkę z rzeczami. - odezwała się Ruda otwierając opakowanie z ciasteczkami korzennymi. Bez namysłu wrzuciła do buzi jedno z nich i zaczęła energicznie przeżuwać. W tej chwili przypominała mi taką przeżuwającą lamę. Oczywiście nie w złośliwym kontekście. Po prostu tak jakoś mi się skojarzyło.
- Tak jak wysłali Waynowi w zeszłym roku? - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dokładnie. - potwierdziła Lilka.
Wyobraziłam sobie tłum sów lecących do mnie w Wielkiej Sali z paczkami bielizny dla mnie. Nie uśmiechałoby mi się to. Szczerzę współczuje Waynowi któremu taka sposobność się przytrafiła.
- Wiesz, mimo wszystko wolałabym żeby nie przylatywało do mnie dziesięć sów po kolei, niosąc paczki z ciuchami. Choć w sumie ciuchów nigdy za wiele - powiedziałam z rozmarzonym uśmiechem a chwilę potem wycelowałam palcem w kuzynkę. - Ale ty też nie jesteś lepsza. Wcale nie zrobiłaś mniejszego bałaganu ode mnie.
- Najwyżej będziemy sobie coś pożyczały dopóki nie przyślą tego sowią pocztą, lub nie kupimy w Hogsmeade. - kolejne ciastko wylądowało w jej buzi - No i od czego są Huncki? One pewnie też pomogą w razie czego.
Widzę, że tu już ktoś jest pewien iż czegoś zapomnę i planuje pożyczanie od innych ale nie powiedziałam tego na głos.
- No tak, ale nie chce mieć w tym roku niepotrzebnych zmartwień.
- Hej, nie mamy przynajmniej SUM-ów.
Prawie zadrżałam na myśl o tych zeszłorocznych egzaminach.
- Tak, to był dopiero koszmar. - powiedziałam i zabrałam Lilce z paczki jedno ciastko i umieściłam je w mojej buzi. - Nigdy nie zapomnę tego zadania z eliksirów. Przysięgam, że nigdy o nim nie słyszałam.
No chyba, że słyszałam ale było to zapewne po jakimś melanżu.
- Nie powinni dawać takich rzeczy na egzaminie. Przecież było wiadomo, że nikt nie będzie pamiętał takich szczegółów jak ilość łyżeczek imbiru i kropel krwi druzgotek.
- Mam tylko nadzieję, że na OWTM-ach nie będzie tak ciężko, ale tym pomartwimy się dopiero za rok. - wzięłam łyk herbaty i popatrzyłam ponownie przez okno.
- Właśnie! Na razie cieszmy się, że mamy jako taki luz. Może nauczyciele też na odpuszczą? Podobno szóstych klas tak nie cisną. - usłyszałam głos kuzynki.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią.
- Tak mówią, ale dopiero się przekonamy.
- Ja tam myślę, że to będzie jeden z najlepszych lat w Hogwarcie.
- Oby. Mam taką nadzieję. - odpowiedziałam i odchyliłam się na krześle.
Gdy skończyłyśmy odniosłyśmy naczynia do okienka dla miłej kobiety która magicznie czyściła te wszystkie talerze i kubki. Powoli Dziurawy Kocioł zaczynał żyć. Obecnie większość stolików była zajęta. Niektórych czarodziejów kojarzyłam. Kilku z nich przychodziło posiedzieć w spokoju. Innych za to bardziej ciekawiła rozmowa i najświeższe plotki. I podkreślam, że to nie były wyłącznie kobiety.
Weszłam z Lily do pokoju i skończyłyśmy pakowanie. Jeszcze tylko umieszczenie zwierzaków w klatkach i gotowe. Wzięłam Nancy na ręce. Kotka zamruczała radośnie lecz gdy zobaczyła klatkę zaczęła wyrywać się i szarpać. Ledwie co utrzymywałam tego kocura, a wyrywał się jakby zobaczył miskę Whiskasa i to stojącej bardzo daleko od tej klatki. Po pięciu minutach walki z kotem i kilku zadrapaniach na moich rękach Nancy siedziała naburmuszona w klatce.
- Nie zamykam Cię tu na zawsze - powiedziałam kojąco lecz kotka odwróciła się do mnie zadem. Westchnęłam. Tyle miłości.
Byłam jednak zadowolona, że moja kochana sówka nie stawiała oporu i spokojnie weszła do klatki lecz z cierpiętniczą miną. Wszyscy się mnie czepiali do tego, że nazwałam moją sówkę Ganesis. Śmiali się, że nazwałam ją jak jedną z ksiąg biblijnych. Po pierwsze mój zwierzak nazywał się Ganesis, a nie Genesis, a po drugie nawet nie wiedziałam, że jest taka księga.
Nie będzie łatwo się zabrać z tym wszystkim pomyślałam gdy spojrzałam na nasze bagaże.
- Chyba wszystko wzięłyśmy - stwierdził Rudzielec.
- Raczej tak. - rozejrzałam się uważnie jeszcze raz po pokoju. - Chodźmy.
Założyłam gitarkę na plecy, a jedną ręką trzymałam miotłę. Za to drugą ręką taszczyłam ten mój wielki kufer z dwiema klatkami. Nie wiem po jaką cholerę szłyśmy na Pokątną skoro na dworzec szło się w inną stronę no ale Lily się uparła pod pretekstem trzymania się jak najdalej mugoli którzy gapili się na nas z tymi kuframi i  zwierzakami. Według mnie to jest normalne dla nas czarodziejów. Niezależnie kiedy tam pójdziemy nadal będą się na nas gapić.
Szłam z trudem patrząc przed siebie zamiast rozglądać się na boki i zachwycać się tym wszystkim co było na wystawach sklepów. Bardzo rzadko zdarza się aby ciężkość mojego portfela nie zmieniła się po wizycie na Ulicy Pokątnej. Wszystko za bardzo kusiło.
Gdy minęłyśmy właśnie księgarnię ukazał nam się wtedy Nick. Nie wiem czemu ale jakoś nie przepadałam za nim ale starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam spin. Czyli na obecną chwilę ujdzie.
Jak Lily go zobaczyła to wyrwała z miejsca i pobiegła do chłopaka.
- Siemaaa Messer! - wrzasnęła Ruda chyba na całą Ulicę Pokątną.
- O! Hej Evans - powiedział z uśmiechem chłopak na widok lecącej do niej z rozwianymi włosami Lilki. Przytulił ją do siebie na powitanie.
Kiedyś uważałam, że tworzyliby świetną parę. A teraz... podtrzymuję.
Dowlokłam się do nich z moim mega bagażem, w miarę spokojną sową i wiercącym się nieustannie kotem.
- Cześć Nick. Jak tam wakacje? - zapytałam go.
W tym czasie zaczęliśmy powoli iść w stronę dworca. Nick był tak dobry, że wziął nasze miotły, bo jego bagaż nie był tak wielki i napchany jak nasze.
- Nieźle, a u was? - zapytał. W sumie to było trochę dziwne, bo pisał cały czas z Lily, a że ja prawie całe wakacje spędziłam właśnie z nią... No ale dobra. Nieważne. Może zapomniał. Może ma  parkinsona. Chociaż zaraz... nie parkinson. Alzheimer. Ooo.. Właśnie tak.
- Też dobrze - powiedziała Ruda przerywając mój wewnętrzny monolog.
- Udało nam się raz zagrać w jednej mugolskiej kawiarni! - powiedziałam z wielkim zacieszem. Musiałam się pochwalić. W końcu to kolejny krok do naszej mega wielkiej kariery gwiazd rocka.
- Serio? - zapytał chłopak. Aha. Czyli akurat o tym go Lily nie poinformowała.
- Taa. Było na prawdę super. Wiesz, jednego dnia ćwiczyłyśmy sobie z Danem w moim garażu, a następnego gramy najprawdziwszy koncert. - wykrzyknęła Ruda szczerząc się na maksa.
Dan jest ślizgonem i za razem perkusistą naszego zespołu Dark Glory. Ja i Lily grałyśmy na gitarkach i dawałyśmy wokal. Mimo iż zespół powstał nie dawno mamy na koncie już kilka własnych piosenek. Wcześniej śpiewałyśmy piosenki z cudzych repertuarów lecz teraz mamy własne z czego jesteśmy bardzo dumni. W sumie to dzięki Danowi udało nam się zagrać ten koncert gdyż to dzięki koledze jego taty mogliśmy dać mały koncert w jego nowej kawiarni.
- Gratuluję. - Nick ucieszył się.
- Szkoda, że Cię tam nie było. - odezwałam się.
- Tak, musisz koniecznie przyjść kiedy następnym razem będziemy grać. - wtrąciła się Lily.
- No, to opowiedzcie coś więcej.
Uznałam, że zacznę...
- Chyba na tydzień prze koncertem ćwiczyliśmy codziennie po pięć, a w porywach i sześć godzin. - rozpoczęłam nasze opowiadanie.
- Czasem nawet skóra schodziła mi z palców od grania na gitarze. -  kontynuowała kuzynka skarżąc się.
- O tak, do tego gardła ns bolały. - zamyśliłam się. - Nie wiem ile paczek Cholineksu pochłonęłyśmy w tym czasie.
- Potem przygotowałyśmy listę utworów. Stwierdziłyśmy,że zagramy kilka znanych i kilka własnych. - ciągnęła Lily.
- Reklama musi być! - uśmiechnęłam się.
- No i zastanawiałyśmy się nad ubraniami. Czy mają być jakieś specjalne, czy może zszargane jak przystało na dzieciaki grające w garażu, a może coś pomiędzy.
- W końcu i tak poszłyśmy ubrane zwyczajne, ale stwierdziłyśmy, że szpan się nie zgadza więc włożyłyśmy jeszcze nasze czarne skóry.
Rozmarzyłam się. Moja kochana czarna skóra.
- Mimo, że koncert był wieczorem i było ciepło, bo to w końcu lato i tak w nich grałyśmy. W pewnym momencie myślałam, że się roztopię.
- Ale mimo to nie zdjęłaś kurtki. - zaśmiałam się.
- A jak! No i w sumie to wszystko tak szybko zleciało! Pamiętam tylko, że na początku koncertu modliłam się tylko, by nie pomylić słów piosenek i akordów. Jeszcze by nas obrzucili zgniłymi warzywami. Nie mogłam narażać kurtki na zetknięcie z takim paskudztwem. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Publiczność była niesamowita. Nawet bili nam na koniec brawa! - powiedziała wciąż zachwycona Lilka.
Mimo, że to był mały występ w lokalu z 25 widzami my odczuwałyśmy jakby to był koncert na skalę światową nie z 25 widzami lecz z 25 tysiącami widzów.
- Dostałyśmy też owacje na stojąco. Ciekawe jak to by było być sławnymi. Wtedy to dopiero byłoby mega. - przymknęłam na chwilę oczy wyobrażając siebie w blasku fleszy i uśmiechnęłam się.
- To byłby odjazd - z entuzjazmem potwierdziła Ruda.
- Zobaczysz Lil, jeszcze kiedyś zagramy koncert przed tysiącami naszych fanów.
- W wielkiej hali z nagłośnieniem, po którym głowy będą nas boleć przez tydzień!
- I będą skandować nazwę naszego zespołu! - dodałam.
- I będzie można to usłyszeć w promieniu dziesięciu kilometrów! - dorzuciła jeszcze moja kuzynka, a chwilę potem dopowiedziała wzdychając z rozmarzeniem - już nie mogę się doczekać, aż będziemy sławne.
- A będziecie? - spytał z przekąsem Nick.
Masz minusa Masser. Jak mógł pomyśleć, że nasz zespół nie odniesie sukcesu? Hańba! Tak przecież nie wolno. Oczywistością jest to, że kiedyś będziemy mega sławne. Pewnie nam zazdrości.
- Oczywiście, że tak. - stwierdził Rudzielec - A ty będziesz się chwalił, że kumplowałeś się z nami za szkolnych czasów.
- No nie wiem. - powiedział z uniesioną brwią i spojrzał na Lilkę - Nie jestem pewien czy sława nie uderzy wam do głowy.
- Do tego mój podpis, który złożyłam na twoim starym plecaku będzie wiele wart Lepiej zatroszcz się, by marker się nie sprał - ciągnęła Lily zostawiając bez komentarza to co powiedział Nick.
- Wspomnisz te słowa - dopowiedziałam
- Jest jeszcze ta ciemna strona sławy - zaczął znów Nick - Będą za wami latać paparazzi i nie dadzą wam żyć.
Ja osobiście to mogę się poświęcić - pomyślałam
- Jakoś damy radę. - zakończyła Lilka uśmiechając się.
Właśnie stanęliśmy na peronie przed ścianą między peronami 9 a 10. Zawsze mnie dziwiło, że ludzie nie zauważają nas czarodziejów ciągnących ze sobą wielkie kufry z wariującymi zwierzakami i chwilę później znikającymi w ścianie. Jestem ciekawa czy gdyby jednak jakiś mugol to zobaczył to czy później próbowałby też przejść i czy by mu się to udało.
Rozpędziłam się i przebiegłam przez barierkę, która ustąpiła i przepuściła mnie na nasz magiczny peron 9 i 3/4. Czekał tam już na nas nasz pociąg. Wielka czarna lokomotywa z napisem "Hogwart Express" miała około 20 wagonów jak nie więcej. Nie widziałam końca. Powoli nasz pociąg się zapełniał. Próbowałam razem z Lily zobaczyć kogoś znajomego ale to było bardzo trudne w tym tłumie. Taki tłum chciałabym widzieć pod sceną na naszym koncercie. Musiałyśmy się nieźle przepychać aby dopchać się w końcu do wagonu. Tutaj w sumie też trochę było zamieszania ale nie aż tak dużego jak na zewnątrz. Zaczęłyśmy szukać jakiegoś wolnego przedziału lecz jakoś nam to nie szło. Nagle przed nami pojawiła się Maki. Nikt nie wie jak, nikt nie wie skąd.
- Dzień dobry - przywitała się z nami.
- Maki! - pisnęłyśmy radośnie i rzuciłyśmy się na Hunckę. Wyściskałyśmy naszą dawno niewidzianą przyjaciółką.
- Cześć - powiedział Nick. Nie miał szans aby się przecisnąć do Maki, ponieważ nadal trzymałyśmy ją w objęciach.
- Dziewczyny, blokujemy przejście - wydusiła ściśnięta przez nas Makrela.
Puściłyśmy ją i wbiliśmy do przedziału. Dzięki czarom był on powiększony tak aby cała nasza wielka ekipa zmieściła się tutaj. Środek pomieszczenia był pusty a pod ścianami były poustawiana fotele. Już sobie wyobrażałam co będzie się działo na tym obecnie pustym kawałku przedziału. Mega melanż oczywiście. To będzie piękne.
- Tak więc cześć Makrelko, Dasty, Yumi, Hermi, Mionko, Shel, Ness i Roxy. - powiedziała szybko i na jednym wydechu Ruda. Wszystkie dziewczyny zgodnie odpowiedziały "cześć". Ja osobiście uraczyłam je jedynie wielkim szczerzem mentalnie podczepiając się do przywitania Lilki. Dziewczyny wymienione przez kuzynkę i oczywiście my same nazywałyśmy się Huncwotkami i z jakiejś racji byłyśmy dość popularne w szkole. Zapewne chodzi o to, że uwielbiamy imprezować a nasze akcje przechodzą do historii. Męczymy także trochę nauczycieli którzy nam nie przypasowali. Nasze charaktery także różniły się od przeciętnych uczniów Hogwartu. Huncki pomogły nam wtargać bagaże i wsadzić na półki.
- Gdzie reszta? - zapytał Nick z lekką dezorientacją.
- Chester, Sebastian i Lucas pewnie zaraza wrócą, bo poszli się przejść po przedziałach, a reszty nie widziałam. - powiedział Śledzik.
Gdy mój bagaż został bezpiecznie ułożony na półce, opadłam na jeden z foteli.
Spojrzałam na Hermi wyglądającą przez okno. Dopiero jak się odezwała okazało się, że rozmawia z kimś.
- Tak, mamo, na pewno wszystko spakowałam. Tak, szczoteczkę do zębów też. - mówiła z irytacją Huncwotka.
- A buty zimowe? - usłyszałam głos zza okna.
- Mhm - odpowiedziała dziewczyna tonem mówiącym "Cholera! Zabrałam wszystko i odczep się kobieto, bo mi przypał robisz".
- Widzę, że nie tylko u nas były problemy z pakowaniem - szepnęła do mnie Lily.
- Przynajmniej nas nikt z tego powodu nie męczy.
Współczułam Hermi. Też miałam doczynienie  z nadopiekuńczą mamą ale to było gdy jechałam pierwszy raz do Hogwartu i wtedy bardzo możliwe, że mogłam czegoś zapomnieć.
Nagle w wejściu pojawiła się dziewczyna. Nie była specjalnie wysoka ani niska, po prostu średniego wzrostu krukonka o zielonych oczach i twarzy całej w piegach. Jej włosy miały miodową barwę. Ogólnie to źle nie wyglądała.
- Megan! - zawołał uradowany Roxiak - Już myślałam, że się spóźnisz.
- Ale jak widać nie jestem ostatnia - powiedziała Megan uśmiechając się.
- O dziwo, zjawiłaś się przed Rafem, Page, Amy i bliźniakami - stwierdziła Mionka.
- Nieźle - powiedziała spoglądając na jej zegarek który wisiał na łańcuszku na jej szyi. - W takim razie mają jeszcze calutkie trzy minuty.
- Trzy minuty do czego? - zapytał Rafe, który właśnie wleciał do przedziału. Jego wygląd można było opisać dwoma słowami. Totalny nieład. Włosy rozczochrane, koszula źle zapięta. No ale w końcu to Rafe.
- Do odjazdu pociągu, Rafe. Znowu zaspałeś? - zapytała Lily zmieniając ton mówiąc "znowu". Wszyscy pamiętają jak rok temu prawie spóźnił się na pociąg, bo budzik mu się zepsuł.
Chłopak zaczął gwizdać i wpatrywać się w sufit jakby było tam coś ciekawego.
- A więc? - Lily nie chciała odpuścić.
- Tym razem zabrakło paliwa w samochodzie - zaczął a co Ruda ledwo powstrzymała parsknięcie i pokręciła z politowaniem głową.
W tej chwili wyłączyłam się z ich rozmowy i przesiadłam się na fotel naprzeciw do Ness.
- Co tam chowasz? - zapytałam szczerząc się do Tuńczyka, który grzebał się w swojej torbie.
Dziewczyna spojrzała na mnie i wyszczerzyła się. Coś w jej tym mega uśmiechu mi nie pasowało.
- Ness. Mam nadzieję, że to nie są słoiki! - powiedziałam odsuwając się od niej przez co wpadłam na Yumi, która zawzięcie opowiadającą coś dla Śledzika.
Nessie miała zwyczaj rzucania we mnie słoikami. Już nie raz dostałam z zaskoczenia słoikiem po karku. Plusem było to, że te słoiki których używał Tuńczyk nie były jakoś specjalnie twarde. Nawet siniaków nie miałam po nich ale to nie znaczyło, że mi się to podoba.
Odetchnęłam z ulgą gdy z torby dziewczyna wyjęła aparat zamiast słoika. Ness uwielbiała robić zdjęcia i dokumentować nasze przygody, imprezy i zwykłe spotkania.
- Smile - powiedziała przeciągając ostatnią literę.
Wyszczerzyłam się do aparatu a nasz zapalony fotograf strzelił mi fotkę. Oczywiście musiała mi od razu pokazać zdjęcie. Gdy je zobaczyłam zaczęłam się śmiać. Ujrzałam siebie szczerzącą się jak idiotka, a za mną Yumi robiącą mi rogi z palców i Dast pokazującą język, a w tle było widać śmiejącą się Lily.
Nagle pociąg ruszył, a Makrelka prawie się wywróciła.
- Ejejej, coś mi tu nie gra. Brakuje kogoś - powiedziała Ness chowając aparat do torby.
- Może są w pociągu, ale nie znaleźli naszego przedziału - odezwała się Shel.
- Pójdę ich poszukać i przy okazji przywitać się ze wszystkimi - zasugerowała Megan i wyszła.
Teraz wszyscy zaczęli wkładać bagaże na półki jakby nie mogli zrobić tego gdy pociąg jeszcze stał, a teraz zrobili małe zamieszanie. Mój bagaż był już załatwiony wcześniej więc wyjęłam zamówienie którego z rana nie dokończyłam pisać. Gdy skończyłam przywiązałam liścik do nóżki sowy i wypuściłam ją przez okno.
Tuńczyk i Fląderka spojrzały na mnie pytająco.
- To zamówienie na alkohol. Zapewne za tydzień już go nie będzie ale uznałam, że dobrze by było zamówić.
Odwróciłam się od nich i zamknęłam okno przez które przed chwilą wyleciała moja sówka.
- Uważaj! - krzyknęła Maki.
Odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam Mionkę i Dorsza trzymające bagaż nad głową Roxiaka. Gdyby nie dziewczyny Łosoś byłby teraz spłaszczony. Dziewczyna ewakuowała się z zagrożonego terenu i też przytrzymała kufer. Wszyscy rzucili się na pomoc. Wciągnęliśmy bagaż na miejsce upewniając się dziesięć razy czy sytuacja się nie powtórzy. Mimo iż to było potwierdzone to i tak nikt nie miał zamiaru tam usiąść.
Ja z Daśkiem jeszcze sprawdziłyśmy resztę bagaży czy nie grożą spadnięciem na nasze głowy.
Niedługo potem do przedziału wmaszerowała Meg z resztą naszych znajomych. Rozpoczęło się ponownie witanie wszystkich. Pierwszy za nią wszedł Chester Prescott!. Jest to chudy chłopak z piwnymi oczami i jasną czupryną. Mimo iż miał lekkie problemy z cerą nie mógł się odpędzić od dziewczyn. Zazwyczaj umawiał się z jedną dziewczyną a tydzień lub dwa a potem ją rzucał dla innej. Nie wiem czy oni się zmówili czy co ale podobnie jak Rafe miał koszulę jednak nie czarno białą a niebiesko białą. I w przeciwieństwie do Winchestera była ona poprawnie zapięta.
Następnie w drzwiach pojawił się Lucas Savana wraz z Sebastianem Blackiem śmiejąc się i przepychając starając się aby wejść do przedziału przed drugim.
Lucas to wysoki chłopak, a przynajmniej wyższy od wszystkich chłopaków z paczki. Dołeczki w policzkach, czekoladowe oczy i artystyczny ciemny nieład na głowie - cały Lucas. Był opalony. Nie jakoś tam specjalnie mocno lecz na ładny lekki kolor. Wyglądał młodo i świeżo. Obecnie był lekko zarumieniony przez te przepychanki z Blackiem.
 Wyściskałam nowo przybyłych ciesząc się, że znów jesteśmy wszyscy w komplecie. Lucas z Chesterem przepchali się do Rafe'a i wdali się w dyskusję zapewne o wakacjach. Sebastian przysiadł się do Dasty. Kto by pomyślał, że są rodziną a co dopiero bliźniakami. Oczywiście bliźniakami dwujajowymi, bo żadne z nich nie było podobne do drugiego. Były tu także puchonki Allie i Page, które dopiero odnajdywały się w naszym towarzystwie. Nie tak dawno do nas dołączyły. One jednak nie były Huncwotkami. Zwyczajnie się w miarę lubiłyśmy chociaż według mnie były trochę za ciche jak na nas. Nie mogło u nas także zabraknąć bliźniaków Werley. Bryan i Wayne to dwa istne wulkany energii. Z nimi nie można było się nudzić. Ich pomysły mnie rozbrajały.
- No, skoro wszyscy już jesteśmy to czas zacząć pierwszą w tym semestrze imprezę - wykrzyknęła uradowana Yumi wyjmując grzybki halucynki ze swojej walizki i patrząc się na nie jakby już zdążyła coś wziąć.
Wszyscy zgodnie zawtórowaliśmy Śledzikowi. Fląderka rzuciła zaklęcie wyciszające i mogliśmy zacząć imprezę. Nagle w koło rozbrzmiały piosenki My Chemical Romance. Nie wiem kto je puścił ale byłam wdzięczna, że piosenką rozpoczynającą ten rok szkolny była piosenka z repertuaru MCR. Zasłony zostały zaciągnięte i zrobiło się dużo ciemniej. Wszyscy zaczęli wariować. Ja zabrałam komuś czystą. Nie wiem komu bo jeszcze moje oczy niezbyt się przyzwyczaiły do ciemności ale ta osoba jakoś specjalnie nie protestowała więc wskoczyłam na fotele i zaczęłam skakać co chwila biorąc kolejny łyk alkoholu. Po podłodze zaczęły się walać butelki puste i pełne.
- Ej, ludzie, opanujmy się trochę, przecież nie możemy być napici już w pierwszy dzień szkoły. - powiedziała Shel z przebłyskiem rozsądku.
Ja tam nie widziałam w tym nic złego ale większość przyznała rację a ja nie chciałam się kłócić. Uważam, że nauczyciele nie byliby zaskoczeni. Ku mojej uciesze niedługo potem wszyscy zapomnieli o tym co Shel mówiła... a nawet o tym kto to powiedział. Dołączył się do mnie Bryan i Hermi i we trójkę skakaliśmy jak pojebani po tych fotelach.

Po jakimś czasie gdy się trochę uspokoiliśmy wszyscy poopowiadali co porabiali na wakacjach. Niektórzy wyjeżdżali a inni siedzieli w domu ale oczywiście każdy chociaż raz na tydzień był na jakiejś imprezie.
- Co powiedzie na butelkę? - zapytała w końcu Lily i wyjęła z walizki Ognistą.
Czyli przechodzimy do podstaw imprezy - pomyślałam. Impreza nie jest imprezą gdy nie ma gry w butelkę.
- Nie kręcę! - powiedział Wayne. Oczywiście nikt nie chciał kręcić pierwszy jednak po umiejscowieniu się na podłodze zmusiliśmy Dasty aby rozpoczęła zabawę. Śledzik spróbował zakręcić jednak butelka była pełna. Wszyscy spojrzeli po sobie i rzucili się na butelkę. Ja osobiście się wycofałam i wygrzebałam z torby Rudzielca butelkę z czystą. Dziewczyna to zobaczyła i zmroziła mnie wzrokiem na co ja wyszczerzyłam się do niej. Wiedziałam jednak, że będzie próbowała się zemścić. W sumie nie przeszkadzało mi to. Może będzie zabawnie.
W końcu butelka była pusta lecz nie widziałam kto ją opróżnił. Dasiek zakręciła i butelka tym razem bez oporów zaczęła się kręcić. Gdy się zatrzymała wskazała na Allie. Ku naszej uciesze wybrała wyzwanie. Każdy rzucał pomysłami co takiego mogłaby zrobić dziewczyna. W końcu jednak kazaliśmy jej turlać się po podłodze i krzyczeć "Jestem sprzątaczką!". Allie jakoś się tym nie przejęła i bez żadnego stawiania oporu wykonała zadanie. Szczerze wątpię aby wiedziała, że robimy jej zdjęcia. Szczególnie Ness się tu dużo udzielała ze swoim szpanerskim aparatem. Niezły szantaż może potem być. Allie w końcu przestała rzucać się po podłodze i usiadła. Tym razem padło na Bryana. Na początek nie chciał ryzykować i wybrał pytanie.
- Wolałbyś zlizać sos czosnkowy z brudnej stopy włóczęgi czy chodzić przez tydzień po szkole w samych kalesonach?
Wszyscy się roześmiali. Nawet Bryan chociaż to on będzie musiał wybrać.
- Tak bardzo chcesz zobaczyć mnie bez koszulki? - zapytał z rozbawieniem. Biedna Allie zrobiła się czerwona jak burak i zaczęła się tłumaczyć.
- Nie! Po prostu pytam co byś wolał. - protestowała.
- Nie odpowiem na to pytanie - powiedział chłopak ale przestał się śmiać widząc, że Allie jest zażenowana.
- No dawaj, stary! - powiedział Lucas.
- Nie ma mowy.
Wszyscy zaprotestowaliśmy chórem. W końcu sam wybrał. Mógł wybrać zadanie a to że wolał pytanie to już nas nie obchodziło. Próbowaliśmy go namówić lecz nic z tego. W końcu odpuściliśmy a Bryan zakręcił. Wypadło na Pangę. Bez żadnego zawahania wybrała wyzwanie. Zwykle większość z nas wybierała wyzwanie ale czasami też to zależało od humoru. Bryan myślał i myślał aż w końcu wymyślił zadanie dla Lily. Kazał jej zatańczyć do mugolskiej piosenki i w sumie dość dobrze nam znanej "Asereje".
- Serio? - zapytała a my ochoczo pokiwaliśmy głowami czekając na jej występ.
- Tak - powiedział Rafe szczerząc się niemiłosiernie.
- No dobra - zgodziła się i wstała. Wybrała piosenkę w odtwarzaczu, mruknęła coś pod nosem lecz nie usłyszałam co i włączyła piosenkę. Wyciągnęła też Mionę i Ness i kazała mi tańczyć razem z nią. To było trochę niesprawiedliwe, bo to było zadanie Lily no ale skoro się zgodziły robić z siebie idiotki razem z Rudzielcem to ok. Dziewczyna dopiła ognistą i zaczęła tańczyć a raczej wymachiwać czym się dało jakby brała udział w Harlem Shake. Fląderka i Tuńczyk robiły to samo i razem z Lil także śpiewały. Widać było lekkie zażenowanie na ich twarzach a ja miałam z tego jakąś niepojętą radość. Zbliżał się refren i miałam zamiar w tym czasie wyskoczyć i zacząć tańczyć razem z nimi. Rozbrzmiał refren i zauważyłam, że wszyscy wpadli na ten sam pomysł bo wspólnie wstaliśmy i zaczęliśmy odwalać taniec z teledysku. Tak bardzo nam się spodobało tańczenie, że przetańczyliśmy także kolejne piosenki w tym Makarenę którą wprost uwielbiałam tańczyć. Wszyscy zapomnieli, że byliśmy w trakcie grania w butelkę ale w sumie to nikomu nie przeszkadzało. Nagle zaczęła lecieć piosenka "What the fox say". Zaśmiałam się i razem z Waynem, Bryanem, Yumi, Maki, Rafem i Lucasem zaczęliśmy śpiewać i tańczyć. Ness znów złapał szał robienia zdjęć. Już się boję tego gdy je zobaczę. Dopiłam resztki już chyba trzeciej czystej i w końcu opadłam na siedzenie cała zgrzana i rozluźniona. Nogi mnie już trochę bolały i zachciało mi się spać. Lily otworzyła okno i zrobiło się przyjemnie chłodno w przedziale.
- Gdzie jest Shel? - zapytałam.
- Poszła do chłopaka - odpowiedziała Rox - Mówiła, że spotkamy się na uczcie.
Cieszyłam się, że Sheli kogoś ma i jest szczęśliwa, ale niech tylko ten jej chłopak ją zrani to dostanie taki łomot, że się nie podniesie.
Nagle ktoś wrzasnął i podniosłam się wystraszona. Okazało się, że przysnęłam i spałam na ramieniu Sebastiana.
- Wybacz - powiedziałam podnosząc głowię i ciesząc się w duchu, że nie zaśliniłam mu ręki.
- Żaden problem. Służę ramieniem. - odpowiedział Sebastian uśmiechając się przyjaźnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem i rozejrzałam się. Zobaczyłam trochę wkurzonego Rudzielca i bliźniaków przybijających sobie piątkę.
Nie wiem czemu ale wszyscy zaczęli wbijać sobie nawzajem palce w żebra. Ktoś odważył się dźgnąć mnie. O niee.. Tak być nie będzie. Wszyscy którzy nawinęli mi się pod rękę dostawali palcem w żebra. Miałam już namierzone żebra Nicka ale w tej chwili usłyszeliśmy z korytarza dobrze znany nam tekst.
- Kawa, herbata, napoje! - zawołała miła starsza pani która rozwoziła wyśmienite czarodziejskie słodkości i przekąski.
Rzuciliśmy się wszyscy na ten śmietnik na środku przedziału i upchnęliśmy pod siedzenia. Wyjęliśmy pieniądze i podeszliśmy do wyjścia na korytarz. Prawie mnie tam przydusili. Pchali się jakby mama ich nie karmiła a teraz mieli szansę się nawpierdalać.
- Chcecie coś z bufetu, kochani? - zapytała nas Bufetowa z promiennym uśmiechem. No oczywiście, że chcieliśmy. Co za niemądre pytanie.
- Poproszę sok dyniowy i musy-świrusy - powiedziała Meg i podała kobiecie monety odbierając swoje zamówienie.
- A dla mnie cukrowe pióra - powiedział Chester wymachując nad nami pieniędzmi wyciągając je do Bufetowej.
- Ja też chcę! - zawołał Lucas przepychając się. Był tak zajęty przepychaniem się do jedzenia, że nie zauważył, że zmiażdżył mi stopę.
- Spadaj! Teraz moja kolej! - powiedziała oburzona Maki.
- Jak już pani wyjmuje cukrowe pióra to może wyjąć kilka więcej. Nie chciałem jej fatygować - odpowiedział jej chłopak.
Maki już miała coś powiedzieć ale odezwała się Bufetowa.
- Spokojnie, dla wszystkich mam czas - łagodnie powiedziała aby uspokoić swoich klientów lecz było widać między nimi wrogość.
Widziałam jak Lily przecisnęła się wykorzystując chwilę nieuwagi Maki i Lucasa i kupiła co chciała. Uznałam, że pójdę za jej przykładem i udało się. Kupiłam musy-świrusy, Fasolki Wszystkich Smaków i ciastko budyniowe i wycofałam się do przedziału. Fasolki i musy-świrusy schowałam do torby a ciastko miałam zamiar pożreć teraz.
Zobaczyłam, że Lucas wraca cały zawalony zakupami. Spojrzał na mnie a ja podniosłam pytająco brew.
- Najpierw masa potem masa - powiedział z uśmiechem trzymając w zębach pudełko z czekoladową żabą która nie znalazła już miejsca w jego rękach. Pokręciłam głową śmiejąc się. A niech później nie narzeka, że go brzuch boli. Zjadłam ze smakiem moje ciastko budyniowe, a mój żołądek był zadowolony.
- Idiota! - rzuciła Yumi i spojrzałam w stronę drzwi przy których stała. Udało mi się zobaczyć jedynie znikającą końcówkę puszystego ogona.
- Pomogę ci go złapać - zaoferowała Lily a ja i Dasty się dołączyłyśmy aby znaleźć kota Omre. Gdy wyszłyśmy z przedziału uderzyła w nas ta jasność. Zmrużyłam oczy. Nic dziwnego gdy siedziało się tyle godzin w ciemnym przedziale. Gdy w końcu przyzwyczaiłyśmy się do światła rozdzieliłyśmy się. Ja poszłam z Yumi, a Dasiek z Lilką.
- Co za durny kot. Nie dość, że dajesz mu żreć, głaszczesz go, myjesz, pozwalasz spać w swoim łóżku to jeszcze głupi zwierzak ucieka jakby mu źle było - zaczęła się nakręcać Yumi. - Jeszcze teraz szukać trzeba sierściucha, bo miał taki kaprys aby sobie gdzieś powędrować.
- Spokojnie Karpiku. - próbowałam ją jakoś uspokoić i zajrzałam do jednego z przedziałów w którym siedzieli drugoklasiści.
- Emm.. siemanko. Czy nie widzieliście tutaj takiego dużego kota? - zapytałam. Oni tylko spojrzeli na mnie z mieszaniną zaskoczenia i strachu. Rozejrzałam się po przedziale i znów po nich. - aha. Dzięki za info - powiedziałam sarkastycznie i wyszłam.
- I jak? - zapytała Yumi.
- Bardzo rozmowni młodzi ludzie. - powiedziałam i poszłam dalej.
Spojrzała na mnie zdziwiona ale o nic nie pytała.
Zajrzałyśmy do kolejnego przedziału.
- Siema widzieliście może... - urwałam widząc do jakiego przedziału trafiłyśmy. Siedziało tu stado ślizgonek. Spojrzały na mnie z dziwnymi minami. Już miałam zamykać drzwi gdy jedna z nich się odezwała.
- Ojej. Dziewczynki się zgubiły - powiedziała przesłodzonym głosem i wydęła dolną wargę na co reszta jej ekipy zarechotała. Spojrzałam na nie z obrzydzeniem. - Czego tu przylazłyście wielce sławne - prychnęła patrząc na nas z pogardą.
- No i czego się od razu prujesz? - rzuciła Yumi.
- Nie wtrącaj się smarkulo. - warknęła do Karpika.
- Jak mnie nazwałaś? - powiedziała wkurzona dziewczyna wchodząc do przedziału. Powstrzymałam ją od kolejnego kroku.
- S-M-A-R-K-U-L-A! - powtórzyła i zaśmiała się.
- Ja pierdole weź się ogarnij a nie się rzucasz o razu. - odezwałam się też już wkurzona.
- Bo co mi zrobisz?
- Mów tak dalej to się przekonasz - zagroziłam i tym razem to Yumi musiała mnie powstrzymać.
W tym momencie spod siedzeń wybiegł Omre i skoczył w ramiona właścicielki. Spojrzałyśmy zdziwione na kota, który zaczął prychać na ślizgonki, a one wyszczerzyły się dając nam do zrozumienia, że zabrały sobie od tak kota Yumi.
- Zabrałyście mojego kota? - powiedziała oburzona dziewczyna.
- Łaził po korytarzu to go sobie wzięłyśmy. - odezwała się jakaś gruba ślizgonka z czołem jak lotnisko.
Tego już było za wiele dla Karpika. Rzuciła się w ich stronę lecz odciągnęłam ją od nich i wyprowadziłam ją z przedziału starającą się mi wyrwać. Zamknęłam wejście do ich przedziału. Usłyszałam stłumiony śmiech.
 Zaczęłyśmy iść w stronę z której przyszłyśmy. Zauważyłam Jareda byłego chłopaka Rudzielca który znikał właśnie w jednym z przedziałów. Był jakiś dziwny. Chwilę potem zobaczyłyśmy Das i Lily.
- Suki - mruknęłam.
- Gówniary - powiedziała w tym samym momencie Yumiśka.
- Ślizgonki - podsumowała Panga.
- O co im chodziło? - zapytał Dasiek.
- A cholera wie. - powiedziałam wzruszając ramionami już trochę uspokojona. - Pluły się o coś i nawet nie wiadomo czemu.
- Po prostu szukają zaczepki. Uwielbiają się kłócić. - zakończyła temat Lily, a Dasiek zaczął nowy.
- Za to Ruda spotkała swojego eks.
- Widziałyśmy go jak wychodził. Wyglądał jakoś tak dziwnie - powiedziałam i spojrzałam na Lilkę. Pewnie niezbyt jej się uśmiechało to spotkanie. Ciekawe co tam zaszło.
- Pewnie sobie pogadaliście jak najlepsi przyjaciele, co? - zapytała Yumi.
- A weź. - Ruda machnęła ręką. - Masakra.
Uznałam, że potem ją wypytam.
Wróciłyśmy do przedziału. Usiadłam na wolne miejsce naprzeciw chłopaków.
- Aż do dormitorium cię nie wypuszczę - usłyszałam szept Yumi.
Poczułam coś na mojej ręce, a potem na nodze.
- Co jest? - zapytałam zdezorientowana i rozejrzałam się aż w końcu mój wzrok padł na chłopaków siedzących przede mną czyli Lucas, Chester, Rafe i bliźniacy. Szczerzyli tak bardzo, że było wiadomo, że to ich sprawka. Rzucali w nas żelkami.
- Nieee! - krzyknęła Lily. - Nie wolno marnować żelków!
- Pięciu na dwie? Co to za sprawiedliwość - także wypowiedziałam się na ten temat.
W odpowiedzi ponownie zasypali nas gradem żelków.
- O nie! Tak nie będzie! - powiedział Rudzielec i uzbroił się w paczkę paluszków. Usiadła obok mnie i zaczęłyśmy łamać paluszki  i rzucać w chłopaków. To była wojna. Żadna strona nie miała zamiaru odpuścić. Co z tego, że większość lądowała na podłodze albo na ścianie a nie tam gdzie celowaliśmy. Ważne było, że się nie poddawałyśmy i walczyłyśmy zawzięcie. W jednej chwili zamiast rzucać w siebie to zaczęliśmy celować tak aby jedzenie wpadło do buzi osobie naprzeciw. Rafe nagle wstał i zaczął iść w naszą stronę. Nie wiedziałyśmy jakie ma zamiary. Chłopak brutalnie wyrwał nam paluszki i wtarł okruszki we włosy Rudej. Lily wybuchła i zaczęła gonić go po całym przedziale wydzierając się. W końcu udało jej się chlusnąć na niego sok dyniowy. Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona.
Niedługo mieliśmy już wysiadać więc przebraliśmy się w szaty i zaczęliśmy trochę ogarniać przedział aby nie zostawić chlewu.
- Hej, czekajcie! - zawołałam trzymając czystą - Zanim wysiądziemy trzeba dopić co zostało. - spojrzałam na Huncki i one od razu wiedziały co teraz nastąpi - Bo żadna kurwa coca-cola...
-... nie zastąpi nam jabola! - wykrzyknęłyśmy wszystkie, stuknęłyśmy się butelkami i każda dopiła to co miała.
Reszta osób spojrzała na nas zdezorientowana.
- To nasz okrzyk przewodni - powiedział Dorsz.
- Główne hasło każdej imprezy - dodała Das.
- Huncwotowe motto - uzupełniła Mionka.
Wysiedliśmy z pociągu roześmiani i ruszyliśmy w stronę powozów zawożących uczniów do Hogwartu. Zobaczyłam Hagrida zbierającego pierwszoroczniaków. Gdy mnie ujrzał pomachał do mnie wielką dłonią i uśmiechnął się. Odmachałam mu i ruszyłam za resztą. Hogwart był teraz pięknie oświetlony. Dopiero teraz sobie uświadomiłam jak bardzo tęskniłam za tym miejscem. To nie była tylko szkoła. To był też nasz dom. Minęła mnie Dasty i Nick podtrzymujący Sebastiana który chyba troszeczkę przedobrzył.
Zaśmiałam się a sama chwilę potem prawie upadłam gdy zaczepiłam się o korzeń. Gdyby nie Lucas to bym miała pięknie rozwalony nos, a gdybym była na ostrej fazie to nawet bym się z tego śmiała. Nie mogłam się doczekać tego roku. Zapowiadał się wyśmienicie.

niedziela, 1 września 2013

Rozdział I by Lily



Ta dam! Tak więc doczekałyście się pierwszego rozdziału naszego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że nie jestem aż tak beznadziejną pisarką, jak mi się wydaje i ten rozdział wam się choć trochę spodoba. Wiem, że nie jest idealny, ale mam nadzieję, że czytanie go sprawi wam przyjemność ;) 
Ten pierwszy rozdział chcę zadedykować trzem osobom. 
Yumi - wiem, że nie dostałaś jakiegoś mega prezentu urodzinowego i nie wnikajmy dlaczego tak się stało. Niemniej uważam, że było to nie w porządku i mimo, że to nic wielkiego i nie jest to ten wyjątkowy dzień uznaj to za prezent ode mnie. Z najlepszymi życzeniami <3 - choć już je składałam, ale co szkodzi jeszcze raz? XD
Dasty - za to, że tak się starasz, udzielasz i dajesz z siebie tyle ile możesz. Przy okazji, jak tam filmik? ^^
Mary - dzięki tobie piszę, czyli robię to co uwielbiam i próbuję się choć w minimalnym stopniu rozwijać i poprawiać każdy błąd. ;D Motywujesz mnie bardziej niż ci się wydaje ^^ 
A teraz... Czytać i komentować bo mnie ciekawość zżera! Co myślicie? Jak wrażenia? Co się podobało a co nie?
Indżoj,
Ruda 
.....................................................................................................
 - Lily, obudź się.
Cisza.
- Lily!!!
Znowu nic.
- Lilyanne Elizabeth Evans wstawaj!
- Czego? - warknęłam. Może i zabrzmiało to trochę wrednie, ale ten kto śmiał mnie budzić był sam sobie winien. Do tego byłam zbyt zaspana, żeby odpowiedzieć w bardziej sensowny sposób.
- Zaraz odjedzie nam pociąg. Nie chcesz wracać do Hogwartu?
Zerwałam się z łóżka z prędkością światła. Moja sowa Arianna spojrzała na mnie a na jej twarzy malował się szok, jakby za chwilę miała dostać zawału. Nie chciałam jej wystraszyć, ponieważ nie przywykła do gwałtowności. Do tego jak na sowę była nieco bojaźliwa. Niby ptak drapieżny, ale według mnie był to wróbelek w źle dobranej skórze. Mimo tego ją uwielbiałam. Przecież miała takie miękkie, śnieżnobiałe piórka, wprost stworzone do głaskania. Do tego nigdy mnie nie dziobała. Była łagodna i uległa, mogłam z nią robić co chciałam – jak z zabawką.
Spojrzałam na zegarek, który informował, że do odjazdu pociągu zostały jeszcze dwie i pół godziny. Opadłam z powrotem na poduszkę wydając z siebie cichy jęk rezygnacji. Chciałam pospać jeszcze tylko pięć minut. Czy na prawdę tak wiele wymagałam?
Mary spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami i tylko pokręciła głową. Jej czarne włosy zafalowały przy tym opadając na plecy. Podeszła do okna, na którym stało radio po czym je włączyła. Głośno. Nastawiła stację z naszymi ulubionymi rockowymi piosenkami. Akurat teraz leciało Smells Like Teen Spirit. Wsłuchałam się w dobrze znane brzmienie gitar i głosu wokalisty. Po kilku minutach nieudanych prób ponownego zaśnięcia, zrezygnowałam i zwlekłam się z łóżka. Powędrowałam ospale do łazienki, gdzie doprowadziłam moje rude włosy - przez które zyskałam ksywkę Rudzielec - do ładu. Koło lustra leżała moja kosmetyczka, którą zostawiłam tam poprzedniego wieczoru i kilka rzeczy Mary, których jeszcze nie spakowała. Narzuciłam na siebie zielony top i ulubione dżinsy, po czym wróciłam do pokoju, w którym dziewczyna pisała coś na kartce papieru.
Spojrzałam na nią pytająco, po czym usiadłam na swoim łóżku.
- To zamówienie - wytłumaczyła. - Wiesz, pewnie w tym roku się przyda się trochę trunku.
- Ja mam zapasy w kufrze. - puściłam oczko kuzynce.
Zaśmiałyśmy się. Jako Huncwotki, znane również jako imprezowiczki, często melanżowałyśmy, co wiązało się oczywiście z piciem.
- Nie oszukujmy się. Po tygodniu i tak nic z nich nie zostanie - ucięła Mary.
- Nie niszcz złudzeń - odparłam, pakując w tym czasie rzeczy, które leżały porozrzucane po pomieszczeniu. Miałam problem by odróżnić co jest czyje. Nie żebyśmy były bałaganiarami, po prostu poprzedniego wieczoru szukałyśmy piżam, które dziwnym trafem były na samych dnach naszych kufrów. - Wiadomo, że wszystko zniknie w ekspresowym tempie mimo, że nie będzie Huncwotów.
James, Syriusz, Lunio i Peter skończyli szkołę w zeszłym roku. Należeli oni do naszej paczki, więc czasem coś "pożyczali" z naszych zapasów. Oczywiście nigdy nie oddawali. Odwdzięczałyśmy im się tym samym, czasem zabierając im kilka Ognistych Whisky.
- A co to ma do rzeczy?
- Wiesz, w końcu to cztery osoby żerujące na nas najbardziej. Skoro ich nie będzie, to może zostanie nam kilka butelek na później - łudziłam się.
- Nie zostanie, bo ja je skonfiskuję! - Mary zaśmiała się złowrogo.
Spojrzałam na nią jakbym była przerażona tą perspektywą.
- Nie ma mowy. - broniłam swojego trunku i żartobliwie przytuliłam się do mojego kufra. - Będę ich bronić jak wilk! – zabrzmiało to dość zabawnie, biorąc pod uwagę że jako animag zmieniałam się właśnie w to zwierzę. - Nie dostaniesz ani kropelki!
- Sknera - mruknęła Mary, parskając śmiechem.
Dobiegł nas głos prezentera z radia, oznajmiającego, że zaraz rozpoczną się wiadomości o godzinie dziewiątej.
- Właśnie otwierają bar – przypomniałam sobie. - Swoją drogą jestem głodna.
Sięgnęłam do mojej torby, w której powinny być kanapki zrobione przez moja mamę, na dzisiejsze śniadanie. Były naprawdę smaczne, gdyż mama miała talent kulinarny dorównujący skrzatom gotującym w Hogwarcie a to wielki komplement. Szkole jedzenie było wyśmienite, lecz kanapki doprawiane matczyną miłością były najlepsze na świecie. Macałam wnętrze torby nie mogąc znaleźć bułek. Nie było ich.
- Kradzieju! – krzyknęłam z teatralnym wyrzutem w głosie. - Pożarłaś moje śniadanie!
Rzuciłam się zrozpaczona na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę, udając że jestem obrażona. Wiedziałam, że to niczego nie zmieni, ale chciałam wykorzystać okazję do położenia się choćby na chwilę. Włosy opadły mi na twarz niczym zasłona. Patrzyłam jak promienie słońca, wpadające prze okno, tańczą na nich i między nimi. Usłyszałam jak Mary wyłącza radio i idzie w moją stronę.
- Chodź do tego bufetu, mam ochotę na coś do picia. – kuzynka zignorowała moje zachowanie.
Posłałam jej znaczące spojrzenie znad poduszki.
- Nie ma chlania od samego rana - upomniałam ją. -  świętowanie będzie dziś wieczorem, jak przyjedziemy do szkoły.
- Tak, tak, wiem - westchnęła ciężko i smutno. - Wezmę herbatę.
- A ja zjem zasłużone śniadanie. I tym razem mi go nie odbierzesz - użyłam dramatycznego tonu.
Mary wyjęła kilka monet z portfela i włożyła je do tylnej kieszeni dżinsów. Ja nie mogłam znaleźć swoich pieniędzy. Accio było zaklęciem, którego używałam zdecydowanie częściej od innych. Przyjaciółki mówiły, że bez przerwy coś gubię, ale ja po prostu kładłam gdzieś swoje rzeczy, a potem nie pamiętałam gdzie leżą. To naprawdę nie była moja wina. Już nie mogłam się doczekać, aż wrócę do szkoły i będę mogła używać magii. Zanim znalazłam pieniądze, minęło trochę czasu. Okazało się, że mistrzowsko je ukryłam. Leżały w najbezpieczniejszym miejscu – portfel był wciśnięty do siatki z bielizną. Żaden złodziej by go tam nie szukał.
Ruszyłyśmy do bufetu. Przekroczyłyśmy ciężkie, dębowe drzwi naszego pokoju, opatrzonego złotą cyfrą dwadzieścia trzy, po czym skierowałyśmy się w lewo, ku schodom. Stare, drewniane stopnie skrzypiały pod ciężarem naszych kroków. Zeszłyśmy do jadalni, która była dość dużym, ale całkiem przyjemnym pomieszczeniem. Miała ściany wyłożone boazerią, na których wisiały zdjęcia z krajobrazami łąk i pól, parkiet z ciemnego drewna oraz stoły i krzesła w tym samym kolorze. Pod jedną ze ścian stał wysoki blat zza którego spojrzał na nas przysadzisty barman. Podeszłyśmy do lady.
- Poproszę herbatę. - Mary uśmiechnęła się miło do tego faceta.
- A ja kawę i ciastka korzenne - dodałam.
- Ciastka na śniadanie? - spytała mnie Koziara.
- Owszem. - wyszczerzyłam się. - I kawa. Z dużą ilością cukru, bo jeszcze się do końca nie obudziłam.
Na dowód moich słów przeciągle ziewnęłam zakrywając usta dłonią. Po chwili otrzymałyśmy nasze zamówienia, zapłaciłyśmy i usiadłyśmy przy stoliku koło okna. Stąd roztaczał się widok na ulicę Pokatną. Za to właśnie lubiłam Dziurawy Kocioł. Tylko stąd można było zobaczyć w całości jedyną czarodziejską ulicę w Londynie, a tego właśnie brakowało mi najbardziej podczas wakacji. Świata czarodziejów. Bardzo tęskniłam za magią na farmie u dziadków, a potem na campingu z przyjaciółmi i w moim domu. Mieszkałam w Londynie i zawsze parę dni przed rozpoczęciem roku szkolnego Mary przyjeżdżała do mnie, ze swojej posiadłości w Dolinie Godryka, a potem jechałyśmy razem na dworzec Kings Cross, jednak w tym roku wyszło inaczej niż zwykle. Ja i Mary nocowałyśmy w Dziurawym Kotle, ponieważ moi rodzice nie mogli nas odwieźć, a dworzec był za daleko byśmy same tam dotarły z bagażami. Stało się tak dlatego, że moja młodsza siostra Claire, która w tym roku rozpoczynała drugi rok nauki w Hogwarcie, zachorowała na demoniczną ospę i rodzice musieli zostać przy niej w szpitalu, a mój trzy lata starszy brat Mason miał akurat praktyki zawodowe w innym mieście, więc też nie mógłby nam pomóc. Byłyśmy już w szóstej klasie, więc raczej nie stanowiło problemu abyśmy same wsiadły do pociągu.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomnę niczego spakować - oznajmiła Mary.
- Wiesz, w tym całym bałaganie, który miałaś rano w pokoju, nie zdziwiłabym się, jakbyś coś zostawiła - nie miałam pojęcia jak w ciągu niecałych dwunastu godzin kuzynka zdążyła opróżnić chyba cały swój kufer, którego zawartość leżała już wszędzie. - Najwyżej rodzice wyślą ci paczkę z rzeczami. - rozerwałam folię, w którą były zapakowane okrągłe, korzenne ciastka. W powietrzu uniósł się bardzo przyjemny zapach, który wciągnęłam głęboko do płuc niczym narkotyk. W odpowiedzi mój brzuch zaburczał, więc szybko wsadziłam do ust jedno z ciastek i zaczęłam przeżuwać.
- Tak jak wysłali Waynowi w zeszłym roku?
Wayne i Bryan Werley byli bliźniakami, którzy należeli do paczki naszych znajomych. Obaj chłopacy byli średniego wzrostu, mieli krótko przystrzyżone kręcone, brązowe włosy oraz orzechowe oczy.
- Dokładnie.
Do baru zaczęli schodzić się czarodzieje. Stoły powoli się zapełniały gośćmi Dziurawego Kotła. Miałam nadzieję dostrzec w nich jakieś znajome twarze, jednak ich nie było.
- Wiesz, mimo wszystko wolałabym, żeby nie przylatywało do mnie dziesięć sów po kolei, niosąc paczki z ciuchami. Choć w sumie ciuchów nigdy za wiele - rozmarzyła się Mary. - Ale ty też nie jesteś lepsza. Wcale nie zrobiłaś mniejszego bałaganu ode mnie.
Nawet się nie tłumaczyłam, bo miała rację.
- Najwyżej będziemy sobie coś pożyczały dopóki nie przyślą tego sowią pocztą, lub nie kupimy w Hogsmeade. - wzięłam z paczki kolejne ciasteczko po czym zorientowałam się, że kończy mi się kawa. - No i od czego są Huncki? One pewnie też pomogą w razie czego.
- No tak, ale nie chcę mieć w tym roku niepotrzebnych zmartwień.
- Hej, nie mamy przynajmniej SUM-ów - przypomniałam, bo w zeszłym roku musiałyśmy pisać test z wiedzy magicznej.
- Tak, to był dopiero koszmar – burzyła się Mary po czym wyjęła sobie ciastko z paczki i wgryzła się w nie. - Nigdy nie zapomnę tego zadania z eliksirów! Przysięgam, że nigdy o nim nie słyszałam.
- Nie powinni dawać takich rzeczy na egzaminie. Przecież było wiadomo, że nikt nie będzie pamiętał takich szczegółów jak ilość łyżeczek imbiru i kropel krwi druzgotek.
- Mam tylko nadzieję, że na OWTM-ach nie będzie tak ciężko, ale tym pomartwimy się dopiero za rok - Mary dopiero teraz wzięła pierwszy łyk zamówionej wcześniej herbaty, twierdząc, że wcześniej była za gorąca do picia.
- Właśnie! Na razie cieszmy się, że mamy jako taki luz. Może nauczyciele też nam odpuszczą? Podobno szóstych klas tak nie cisną.
- Tak mówią, ale dopiero się przekonamy.
- Ja tam myślę, że to będzie jeden z najlepszych lat w Hogwarcie.
- Oby. Mam taką nadzieję.
Odniosłyśmy nasze kubki do okienka na brudne naczynia. Dostrzegłam, że całe pomieszczenie tętni już życiem, mimo według mnie bardzo wczesnej pory (w końcu było kilka minut przed dziesiątą). Wróciłyśmy do naszego pokoju mijając nieznanych mi czarodziejów i czarownice w kolorowych szatach. Zawsze zastanawiałam się dlaczego w bajkach dla dzieci czarodzieje mają śmieszne ubrania w gwiazdki i księżyce. Przecież my, czarodzieje, nosiliśmy zwykłe, proste szaty bez takich idiotycznych ozdobników. Dokończyłyśmy składanie i pakowanie naszych ubrań, podręczników szkolnych i kosmetyków. Z wielkim bólem serca zmusiłam moją sowę do wejścia do klatki.
- To tylko kilka godzin, skarbie - szepnęłam do Arianny. Było mi jej szkoda, bo wiem jak bardzo nienawidziła być zamknięta. Podejrzewałam, że to coś w rodzaju ptasiej klaustrofobii, albo lęku przed zamkniętymi przestrzeniami. W końcu Arianna była bardzo drażliwym ptakiem. Zachowywała się jak damulka. Miała białe piórka, z plamkami złota i często się puszyła. Do tego w życiu nie widziałam żeby polowała, zawsze tylko żywiła się ziarnami i słoniną. Czasem zastanawiałam się, czy kupiłam sobie sowę, czy łagodną i potulną owieczkę.
Postawiłam klatkę z Arianną na górze mojego kufra i wzięłam do ręki gitarę. Średnio mi się chciało brać jeszcze miotłę do Quidditcha, ale takie były koszty grania w szkolnej drużynie na pozycji pałkarza. Cóż, przecierpię dźwiganie tego wszystkiego, w końcu było warto. Mary ledwo dawała sobie radę ze swoim bagażem, który prezentował się podobnie do mojego, tyle, że miała dwie klatki ze zwierzętami. W jednej spokojnie drzemała bura kotka Nancy a w drugiej skrzeczała sowa Genesis. Oba zwierzaki, podobnie do mojej sowy nie były zadowolone z faktu uwięzienia ich.
Rozejrzałam się po raz ostatni po pokoju.
- Chyba wszystko wzięłyśmy - stwierdziłam.
- Raczej tak - Mary obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. - Chodźmy.
Taszczyłyśmy swoje kufry po schodach a potem po Pokątnej. Nie, żeby było to konieczne, ale wolałam jak najdłużej trzymać się z dala od mugoli, których spojrzenia (na mój kufer, sowę i miotłę) zawsze wywoływały zdenerwowanie. Rozglądałam się przy tym na wszystkie strony, ponieważ uwielbiałam tą ulicę. Wszędzie tyle magicznych nowości na kolorowych straganach! Pieniądze aż krzyczały z mojego portfela 'Wydaj nas, wydaj nas!' na widok najnowszej miotły prezentującej się wspaniale na wystawie sklepu z akcesoriami do Quidditcha. Tocząc zaciekłą walkę o pójście dalej, zamiast rzucenia wszystkiego i pobiegnięcia po nową zdobycz, w końcu wygrałam z samą sobą i odwróciłam wzrok od tego całego wymarzonego sprzętu. Minęłyśmy księgarnię Esy i Floresy i wtedy ujrzałam mojego przyjaciela Nicka. Nie licząc Huncwotek była to najbliższa mi osoba w Hogwarcie, więc bardzo się ucieszyłam na jego widok. Podbiegłam do niego aby się przywitać.
- Siemaaa Messer! - mój krzyk było słychać już w połowie drogi.
- O! Hej Evans - chłopak uśmiechnął się na mój widok. Często mówiliśmy do siebie po nazwisku, zostało nam to z dawnych czasów kiedy jeszcze nie bardzo się lubiliśmy. Przytuliliśmy się na powitanie. Czarne włosy sięgające do połowy szyi opadły mu na twarz zasłaniając niebieskie oczy. Nic się nie zmienił przez wakacje. Już dawno urósł i był jak na swój wiek jednym z wyższych chłopaków. Po chwili dołączyła do nas Mary z trudem wlokąc za sobą bagaż.
- Cześć Nick. Jak tam wakacje? - spytała z ciekawością. Staliśmy akurat koło sklepu ze zwierzętami, skąd unosił się nieciekawy zapaszek. Miałam wrażenie, że jedna sowa bezczelnie się na nas gapi, jej świdrujące oczy drapieżnika intensywnie obserwują otoczenie, co mnie zestresowało. Może szykowała się by wydziobać nam oczy? Co jeśli chciała zrzucić ładunek na nasze głowy? Ruszyliśmy pomału w stronę dworca, chcąc się oddalić na bezpieczną odległość. Nick miał tylko swój kufer więc wziął od nas miotły, aby nam pomóc.
- Nieźle, a u was? - odrzekł grzecznie, mimo, że widział co robiłyśmy. Pisaliśmy do siebie listy w wakacje, a że większość wakacji spędziłam z Mary to nie musiał o to pytać.
- Też dobrze - powiedziałam.
- Udało nam się raz zagrać w jednej mugolskiej kawiarni! - uradowana przyjaciółka musiała podzielić się sukcesem naszego zespołu.
- Serio? - dopytywał się chłopak. Akurat o tym go nie poinformowałam.
- Taaa. Była na prawdę super. Wiesz, jednego dnia ćwiczymy sobie z Danem w moim garażu, a następnego już gramy najprawdziwszy koncert! - wykrzyknęłam, bananiąc się przy tym jak potłuczona.
Dan Cartwright był ślizgonem w tym samym wieku co my. Miał krótko przystrzyżone ciemne włosy i małe niebieskie oczy. W gruncie rzeczy był osobą nie najlepiej zbudowaną i dość niską, ale za to miał słuch muzyczny, dlatego został perkusistą w naszym nowo powstałym zespole o nazwie Dark Glory. Ja z Maryśką grałyśmy w nim na gitarach i śpiewałyśmy. Czasami razem a innym razem solo. Napisałyśmy już nawet kilka własnych piosenek z czego byłyśmy bardzo dumne. Zespół powstał stosunkowo niedawno, bo pod koniec zeszłego roku szkolnego. Na początku ćwiczyliśmy w szkole kowery starych piosenek, a potem w wakacje często zmienialiśmy miejsca prób. Czasem graliśmy w moim garażu (jak na amerykańskich filmach, haha!), na strychu domu Koziary,  lub w ogródku Dan'a. Na prawdę wkładaliśmy w to serce, wiele wysiłku i w końcu nasz trud został nagrodzony. Kolega taty naszego bębniarza, który właśnie otwierał kawiarnię chciał jakoś przyciągnąć młodych ludzi, więc wpadł na pomysł byśmy u niego zagrali. Oczywiście jak usłyszałam o tym przez telefon, to najpierw szklanka wypadła mi z ręki na podłogę rozlewając sok pomarańczowy, a potem zaczęłam skakać po pokoju niczym wariatka w psychiatryku. Wszyscy byliśmy strasznie szczęśliwi, że DG doczekało się takiego swojego mini debiutu.
- Gratuluję - twarz Nicka wyrażała szczerą radość z naszego sukcesu.
- Szkoda, że cię tam nie było - wtrąciła Mary.
- Tak, musisz koniecznie przyjść kiedy następnym razem będziemy gdzieś grać! - zawtórowałam jej.
- No, to opowiedzcie coś więcej.
- Chyba na tydzień przed koncertem ćwiczyliśmy codziennie po pięć, a w porywach i sześć, godzin - zaczął Mintajek.
- Czasem nawet skóra schodziła mi z palców, od grania na gitarze - poskarżyłam się.
- O tak, do tego gardła nas bolały. Nie wiem ile paczek Cholineksu pochłonęłyśmy w tym czasie.
- Potem przygotowałyśmy listę utworów. Stwierdziłyśmy, że zagramy kilka znanych i kilka własnych.
- Reklama musi być! - wtrąciła Huncka.
- No i zastanawiałyśmy się nad ubraniami. Czy mają być jakieś specjalne, czy może zszargane jak przystało na dzieciaki grające w garażu, a może coś pomiędzy.
- W końcu i tak poszłyśmy ubrane zwyczajnie, ale stwierdziłyśmy, że szpan się nie zgadza więc włożyłyśmy jeszcze nasze czarne skóry.
- Mimo, że koncert był wieczorem i było ciepło, bo to w końcu lato i tak w nich grałyśmy. W pewnym momencie myślałam, że się roztopię.
- Ale mimo to nie zdjęłaś kurtki - zaśmiała się Mary.
- A jak! No i w sumie to wszystko tak szybko zleciało! Pamiętam tylko, że na początku koncertu modliłam się tylko, by nie pomylić słów piosenek i akordów. Jeszcze by nas obrzucili zgniłymi warzywami. Nie mogłam narażać kurtki na zetknięcie z takim paskudztwem. – naturalnie nie chodziło jedynie o kurtkę, ale o to abyśmy wypadli perfekcyjnie - Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Publiczność była niesamowita. Nawet bili nam na koniec brawa! - wspomniałam z zachwytem.
- Dostałyśmy też owacje na stojąco. Ciekawe jak to by było być sławnymi - ciągnęła kuzynka. - Wtedy to dopiero byłoby mega.
- To byłby kompletny odjazd!
Nick cały czas słuchał nas w milczeniu i tylko od czasu do czasu potakiwał lub się uśmiechał.
- Zobaczysz Lil, jeszcze kiedyś zagramy koncert przed tysiącami naszych fanów. – oczy jej się zaświeciły.
- W wielkiej hali z nagłośnieniem, po którym głowy będą nas boleć przez tydzień!
- I będą skandować nazwę naszego zespołu!
- I będzie można to usłyszeć w promieniu dziesięciu kilometrów!
Zobaczyłam to wszystko oczami wyobraźni, a widok był na prawdę niesamowity.
- Już nie mogę się doczekać, aż będziemy sławne - westchnęłam rozmarzona.
- A będziecie? - spytał z przekąsem Nick.
Obie obrzuciłyśmy go nienawistnym spojrzeniem.
- Oczywiście, że tak - stwierdziłam. - A ty będziesz się chwalił, że kumplowałeś się z nami za szkolnych czasów - drażniłam się.
- No nie wiem. - Nick spojrzał na mnie unosząc jedną brew. - Nie jestem pewien czy sława nie uderzy wam do głowy.
- Do tego mój podpis, który złożyłam na twoim starym plecaku będzie wiele wart - ciągnęłam jakbym nie usłyszała jego słów. - Lepiej zatroszcz się, by marker się nie sprał - przekomarzałam się.
- Wspomnisz te słowa - dorzuciła Mary.
- Jest jeszcze ta ciemna strona sławy - zaoponował chłopak. - Będą za wami latać paparazzi i nie dadzą wam żyć.
- Jakoś damy radę - ucięłam szczerząc zęby.
Byliśmy już na peronie i nadszedł czas na przechodzenie przez ścianę. Wprost epicki moment, który, szczerze mówiąc, nie bardzo lubiłam. Zawsze wydawało mi się, że zaraz rozbiję sobie głowę o twarde cegły, bo magia zawiedzie. Do tego te tłumy mugoli. Wydawało mi się, że tylko czekają by mnie przyłapać na nagłym zniknięciu. Zamknęłam oczy i pobiegłam przed siebie, a po chwili byłam już po drugiej stronie, gdzie czekał na nas ogromny pociąg do Hogwartu. Miał ze dwadzieścia wagonów, które ciągnęły się przez całą stację. W tłumie ludzi, który się tam znajdował ciężko było kogokolwiek wypatrzyć, mimo tego i tak rozejrzałam się w nadziei, że może dostrzegę którąś z Huncwotek. Niestety chaos panujący na dworcu skutecznie mi to uniemożliwił. Przeciskając się przez tłum rodziców, żegnających swoje dzieci, w końcu dotarliśmy do wejścia do pociągu. Wsiedliśmy i zaczęliśmy szukać wolnego przedziału. Nagle nie wiadomo skąd wyrosła przed nami Makrelka.
- Dzień dobry - odezwała się charakterystycznym dla siebie głosem Izabeli.
- Maki! - wykrzyknęłyśmy i rzuciłyśmy się na przyjaciółkę by ją uściskać. Nie widziałyśmy się w końcu przez całe wakacje i zdążyłyśmy się potwornie stęsknić.
- Cześć - przywitał się Nick. Razem z Mary tak bardzo ściskałyśmy dziewczynę, że on nawet nie próbował do niej podejść nie widząc szans na przedostanie się.
- Dziewczyny, blokujemy przejście - wybąkała podduszona Makrelka, wracając do swojego normalnego głosu.
Puściłyśmy ją i wszyscy weszliśmy do przedziału. Rozejrzałam się i ze zdziwieniem stwierdziłam, że został on magicznie powiększony. Fotele były ustawione pod ścianami, tak, że środek pomieszczenia był pusty. Brakowało jedynie kuli dyskotekowej. Zamiast standardowych ośmiu miejsc dla pasażerów teraz było tu ich teraz aż dwadzieścia, czyli po jednym dla każdej z dziesięciu Huncwotek i reszty bandy. Reszta bandy (zamiennie nazywana 'i spółką') była przypadkowym zlepkiem ludzi, którzy podobnie jak Huncki lubili robić rzeczy zakazane przez szkolny regulamin, czyli głównie imprezować i hałasować po nocach przy czym często powodować wiele szkód materialnych. Razem z klubem PPP (picie, palenie przeklinanie), w którego skład wchodzili młodsi uczniowie, zaczynający dopiero regularne melanżowanie, stanowiliśmy dość zgrany zespół jeśli chodziło o przepływ informacji, który nauczyciel gdzie aktualnie dyżuruje.
- Tak więc cześć, Makrelko, Dasty, Yumi, Hermi, Mionko, Shel, Ness i Roxy - powiedziałam na jednym wydechu cały skład Huncek, oprócz mnie i Mary.
Odpowiedziało mi chóralne "cześć" ze strony Huncwotek. Nasza nazwa wzięła się od Huncwotów, Jamesa, Syriusza, Lunia i Petera, który skończyli naukę w Hogwarcie w zeszłym roku. My, jako dziewczyny, byłyśmy ich młodszą, fajniejszą, atrakcyjniejszą i bardziej imprezową wersją. Syriusz Black, starszy brat Dasty, nawet sam nam zaproponował żebyśmy odziedziczyły tradycję uprzykrzania życia nauczycielom i innym uczniom (oczywiście, mam na myśli tych, którzy na to zasługiwali) a my chętnie przystałyśmy na tą propozycję. W końcu cała szkoła zaczęła używać tej nazwy gdy mieli nas na myśli. Gdy gdzieś się pojawiałyśmy razem z naszą bandą wołano "Patrzcie, idą Huncwotki i spółka". W gruncie rzeczy lubiłyśmy to i każda z nas czuła się Huncką. Tworzyłyśmy grupę, a nazwa wiele mówiła o naszych charakterach. Dzięki niej w szerszym gronie uczniów można było nas łatwiej rozpoznać. Czasem się kłóciłyśmy, ale na ogół byłyśmy raczej zgodne, jak na przykład teraz gdy dziewczyny jak jeden mąż podeszły by pomóc mi, Mary i Nickowi z bagażami.
- Gdzie reszta? - spytał nieco zdezorientowany Nick. Też się dziwiłam, widząc, że brakuje wielu osób.
- Chester, Sebastian i Lucas pewnie zaraz wrócą, bo poszli się przejść po przedziałach, a reszty nie widziałam - odparła Dasty.
Gdy pozbawiono mnie kufra, zajęłam się upychaniem gitary we miarę bezpieczne dla niej miejsce. Bardzo mi zależało aby nic jej się nie stało i żeby w całości dotarła do mojego dormitorium, które dzieliłam z gryfonkami. Oczywiście, jak nie trudno się z resztą domyślić, nazwa brzmiała Dormitorium Huncwotek, w skrócie DH. Zauważyłam, że Hermi stoi przy otwartym oknie i z kimś rozmawia.
- Tak, mamo, na pewno wszystko spakowałam - mówiła poirytowana. - Tak, szczoteczkę do zębów też.
- A buty zimowe?
- Mhm - odburknęła dziewczyna.
- Widzę, że nie tylko u nas były problemy z pakowaniem - szepnęłam do Koziary.
- Przynajmniej nas nikt z tego powodu nie męczy.
Biedny Dorsz kontynuował użeranie się z nadopiekuńczą mamą. Dziewczyna była tym faktem niepocieszona. Było po niej widać, że ma dość przepytywania o zawartość kufra. Jej wyraz twarzy krzyczał "Błagam, skończ!", ale chyba tylko ja to dostrzegłam. W głębi serca cieszyłam się, że moi rodzice nigdy nie naciskali na mnie zbyt mocno w błahych sprawach, takich jak choćby pakowanie się. Mieli do mnie zaufanie, czego najlepszym przykładem było to, że pozwolili mi samodzielnie udać się w tym roku do szkoły.
Nie wiem kiedy na rękach Yumi znalazł się jej kot syjamski Omre. Po chwili kotka Maryśki wyskoczyła jej z rąk i pobiegła w stronę drugiego zwierzątka. Oba koty zaczęły za sobą ganiać po podłodze i bałam się że ich nie zauważę i zdepczę jednego z nich.
W drzwiach pojawiła się średniego wzrostu krukonka o długich miodowych włosach i małych zielonych oczach. Miała nos i policzki obsiane złotymi piegami. Jej figura nie była najlepsza, ale mimo braku wyglądu modelki całokształt prezentował się całkiem nieźle. Wiele dziewczyn chciało wyglądać jak ona.
- Megan - zawołała ucieszona Roxy. - Już myślałam, że się spóźnisz.
Meg Andrews była bowiem znana ze spóźnialstwa jeszcze większego niż moje, a to niezły wyczyn.
- Ale jak widać nie jestem ostatnia - uśmiechnęła się krukonka.
- O dziwo, zjawiłaś się przed Rafem, Page, Amy i bliźniakami - rzuciła Miona.
- Nieźle - Meg spojrzała z uznaniem na złoty zegarek wiszący na łańcuszku zdobiącym jej szyję. Wyglądała na zadowoloną ze swojego wyniku. - W takim razie mają jeszcze calutkie trzy minuty.
- Trzy minuty do czego? - spytał chłopak, który wpadł właśnie do przedziału. Brązowe włosy miał w nieładzie, mimo, że na dworze nie było wiatru. Jego koszula w biało czarną kratę była krzywo zapięta, a dżinsy pogniecione.
- Do odjazdu pociągu, Rafe. Znowu zaspałeś? - spytałam kładąc nacisk na słowo "znowu". W zeszłym roku również wpadł do pociągu na ostatnią chwilę, twierdząc, że budzik mu się zepsuł.
Jego czekoladowe oczy powędrowały do sufitu i zaczął pogwizdywać, wymigując się od odpowiedzi.
- A więc? - dopytywałam się.
- Tym razem zabrakło paliwa w samochodzie - zdusiłam parsknięcie śmiechem i pokręciłam głową z politowaniem. - No co?
- Nie patrz tak.
- Jak? – dopytywałam się nadal patrząc na niego z mieszaniną politowania i rozbawienia na twarzy. Doskonale wiedziałam jak teraz wyglądam.
W odpowiedzi Rafe zrobił minę parodiującą moją za co dostał potężnego kuksańca w bok.
- Wcale tak nie robię! – odpaliłam.
- Czyżby? – zmrużył oczy jak to często mi się zdarzało. Wyglądał wprost komicznie. Wybuchnęłam śmiechem.
Podłoga pod moimi nogami ruszyła do przodu w momencie gdy usłyszałam długi gwizd oznajmiający odjazd pociągu. Wszyscy w przedziale zachwiali się, próbując złapać równowagę. Usiedliśmy na swoich miejscach i zobaczyłam że zostało siedem wolnych. Trzy były przeznaczone dla chłopaków, który poszli na spacerek po pociągu.
- Ejejej, coś mi tu nie gra - Nessie zauważyła nieobecność czterech osób. - Brakuje kogoś.
- Może są w pociągu, ale nie znaleźli naszego przedziału - zasugerowała Pirania.
Nie pamiętałam skąd wzięły się rybie ksywki Huncek. One po prostu były. Dasty to Śledzik, Yumi to Karpik, Miona to Fląderka, Hermi to Dorsz, Maki to Makrelka, Ness to Tuńczyk, Sheli to Pirania, Roxy to Łosoś a ja i Mary to Ryby po grecku czyli Panga i Mintaj. Tak już jest i tyle. To jak zastępcze imiona, których nie możemy zmienić. Mimo, że mamy również inne ksywki, to ryby są chyba najpopularniejszymi zamiennikami naszych imion. Współczuję temu, kto je pomyli. Ryzykownie jest przekręcać nasze rybie ksywki, ten komu się to zdarzy ma kolokwialnie mówiąc przejebane.
- Pójdę ich poszukać i przy okazji przywitać się ze wszystkimi - zadeklarowała się Meg, po czym nas opuściła.
Siłowaliśmy się z pozostałymi bagażami, które stały na ziemi. W końcu jakoś z pomocą chłopaków udało nam się je wszystkie poukładać. Mary wyjęła list, który pisała dziś rano i zabrała się do kończenia go. Po chwili przywiązała kopertę do nóżki swojej sowy i wypuściła ją przez okno, tłumacząc przy tym Ness i Mionie, że wysyła zamówienie na alkohol, którego za tydzień pewnie już nie będzie. Nagle usłyszałam szuranie i zobaczyłam, że jeden z kufrów przesuwa się niebezpiecznie na głowę Roxy.
- Uważaj! - krzyknął Motyl, czyli Makrelka.
Miona i Hermi, które siedziały po obu stronach dziewczyny wyciągnęły ręce w górę by przytrzymać bagaż i obronić przyjaciółkę przed zmiażdżeniem. Roxy wstała i przytrzymała kufer, który był na granicy upadku. Ledwo udało jej się go podtrzymać, a po chwili dziewczyny pomogły jej z powrotem wcisnąć go na swoje miejsce. Tym razem mocowały się z nim, póki nie zyskały pewności, że nie spadnie. Mimo, to Łosoś powiedział, że za nic nie usiądzie tam jeszcze raz, po czym pomaszerował na drugi koniec przedziału.
Nie minęło dziesięć minut zanim Meg wróciła w towarzystwie naszych znajomych. Znów wszyscy zaczęli się ze sobą witać. Lucas i Chester usiedli koło Rafe'a i zaczęli emocjonującą dyskusję o wakacjach. Sebastian zaczął rozmowę z Dasty, ale nie wiedziałam o czym. Pomyślałam, że to pewnie coś związanego z rodziną, ponieważ byli rodzeństwem, a właściwie bliźniakami dwujajowymi. Dlatego byli do siebie kompletnie niepodobni. Sama pewnie bym się nie zorientowała, że są bliźniętami, gdyby mi o tym nie powiedziano. Allie Craven i Page Williams, puchonki z piątego roku były najmłodsze w naszej grupie. W gruncie rzeczy średnio je lubiłam. W zasadzie były mi obojętne. Nie chodziło o to, że były młodsze, po prostu jakoś ich charaktery mi nie podpasowały, mimo to starałam się nie wchodzić z nimi na wojenną ścieżkę, dlatego próbowałam być w stosunku do nich taka jak do innych. Bliźniacy Werley - Bryan i Wayne - byli za to osobami optymistycznie nastawionymi do życia. Z nimi ciężko było czegoś nie odwalić. Byli zabawni i mieli mnóstwo głupich, ale za to śmiesznych pomysłów.
- No, skoro wszyscy już jesteśmy to czas zacząć pierwszą w tym semestrze imprezę - krzyknęła Yumi i wyjęła z walizki grzybki halucynki z tym swoim uśmiechem na twarzy, który mówił absolutnie wszystko.
Zawtórowaliśmy jej chóralnym wrzaskiem nastolatków. Miona rzuciła zaklęcie wyciszające na cały przedział i zapuściła My Chemical Romance z przenośnego zestawu MP3. Co prawda był to mugolski sprzęt, ale w połączeniu z magicznymi głośnikami od Zonka potrafił nieźle hałasować. Dasty zasunęła zasłony i zrobiło się ciemniej. Po chwili wyjęliśmy różnego rodzaju alkohole i zaczęliśmy wariować.
- Ej, ludzie, opanujmy się trochę, przecież nie możemy być napici już w pierwszy dzień szkoły - powiedziała rozsądnie Shel.
Niechętnie przyznaliśmy jej rację, ale po pięciu minutach wszyscy zapomnieli o tym złotym przykazaniu. "Zrób dobre pierwsze wrażenie, udawaj, że ci zależy to przez cały rok będziesz dostawać powyżej oczekiwań" - w naszym przypadku to by nie przeszło. Nauczyciele zbyt dobrze nas znali by się na to nabrać.
Nie mogliśmy się ze sobą nagadać. Gdy już wszyscy opowiedzieli o swoich wakacyjnych przeżyciach okazało się, że jedziemy już ponad dwie i pół godziny!
- Co powiecie na butelkę? - spytałam wyjmując z walizki Ognistą Whisky. Butelka była naszą podstawową zabawą na imprezach. Niby wszyscy wiedzieli o sobie wszystko, a i tak odpowiedzi nas potrafiły zaskakiwać. Wyzwania bywały idiotyczne, ale to nam nie przeszkadzało, przeciwnie - o to właśnie chodziło. Przynajmniej było zabawnie.
- Nie kręcę - powiedział ktoś, ale nie zdążyłam zobaczyć kto to był.
Nikt jakoś się nie kwapił by kręcić jako pierwszy. Usiedliśmy w jako takim kółku na środku przedziału i zmusiliśmy Dasty, aby była pierwsza i rozpoczęła grę. Gdy dziewczyna zakręciła, okazało się, że butelka jest zbyt pełna by się ruszyła. W tym samym momencie wszyscy rzucili się na nią, by ją opróżnić. Mary wycofała się i wzięła z mojej torby inną butelkę tym razem z czystą. Zmroziłam ją wzrokiem, znaczyło to, że odpłacę się jej za kradzież przy najbliższej okazji.
Dast zakręciła ponownie i wypadło na Allie , która wybrała wyzwanie. Długo naradzaliśmy się co jej wybrać, bo wielu rzeczy nie dało się zrobić w pociągu. W końcu kazaliśmy jej turlać po podłodze krzycząc "Jestem sprzątaczką!". Dziewczyny to nie ruszyło, więc bez oporów wykonała zadanie. Chyba nie wiedziała, że robimy jej zdjęcia. Tym lepiej dla nas. Będziemy ją mogli potem szantażować. Hehe, zło. Następny został wylosowany Bryan. Dostał pytanie z cyklu x czy y.
- Wolałbyś zlizać sos czosnkowy z brudnej stopy włóczęgi czy chodzić przez tydzień po szkole w samych kalesonach?
Chłopak zdusił parsknięcie śmiechem, a my zawtórowaliśmy mu śmiejąc się otwarcie.
- Tak bardzo chcesz zobaczyć mnie bez koszulki? - spytał rozbawiony. Allie się zarumieniła i szybko zaczęła protestować.
- Nie! Po prostu pytam co byś wolał - Yumi spojrzała ze współczuciem na dziewczynę głaszcząc swojego kota.
- Nie odpowiem na to pytanie - odparł chłopak, ale już się nie śmiał widząc zażenowanie dziewczyny.
Właśnie dlatego lubiłam bliźniaków. Mieli dość wyczucia, rzadko spotykanego u facetów. Chociażby teraz nie śmiali się dalej (w przeciwieństwie do reszty), tyko odpuścili puchonce widząc co się święci.
- No dawaj, stary! - zachęcał go Lucas.
- Nie ma mowy.
Wszyscy zaprotestowaliśmy i namawialiśmy go by odpowiedział, ale ten nie ustępował. W gruncie rzeczy nie wiem dlaczego tak bardzo nie chciał odpowiedzieć, sama nie widziałam w tym pytaniu niczego złego. Muzyka nadal dudniła gdzieś w tle. Bryan zakręcił i wypadło na mnie. Naturalnie wybrałam wyzwanie. Zawsze je wolałam, bo były zabawniejsze i poniekąd bezpieczniejsze. Nie musiałam odpowiadać gdy przytrafiały się pytania, które wyjawiały więcej niż chciałabym by o mnie wiedziano. Poza tym zawsze można było pogadać i wtedy jakoś lepiej szły mi zwierzenia niż na forum. Wszyscy naradzili się co mam zrobić. Okazało się, że moim zadaniem będzie taniec i to nie jakiś tam pierwszy lepszy tylko sławetny mugolski hit „Asereje”.
- Serio? - spytałam unosząc brew. Pokiwali głowami.
- Tak - wyszczerzył się bezczelnie Rafe. Może i kiedyś się w nim durzyłam, ale teraz chętnie bym go zamordowała.
- No dobra - wstałam i podeszłam do odtwarzacza aby wybrać piosenkę. – Boże, z kim ja żyję? - mruknęłam pod nosem, ale nie było to wredne, bardziej żartobliwe.
Wzięłam za ręce Mionę i Ness po czym kazałam im tańczyć ze mną mówiąc im, że nie będę robiła z siebie idiotki sama. Nie miały wyjścia. Musiałam przyznać, że nie chodziło o robienie z siebie idiotki, ale o to, że byłam trochę zawstydzona tymi wszystkimi osobami gapiącymi się na mnie, mimo to w życiu bym się do tego nie przyznała. Piosenka się zaczęła. Upiłam ostatni łyk mojej ognistej by dodać sobie odwagi. Odstawiłam butelkę i razem z Hunckami ruszałyśmy się w rytm muzyki śpiewając. Nie był to żaden układ, tylko takie sobie machanie kończynami. Pomyślałam, że nie wyglądamy najlepiej. Moja mina wyrażała zażenowanie. Czas do refrenu dłużył się i to strasznie, ale w końcu nastąpił ten wyczekiwany moment. Zaczęłyśmy śpiewać.
- Aserehe aha ehe ehewedułeakjhuacchjhdhdashjseminomamahabe abe dubi kahailhachjbhcihiuhihiuhiuhiu…
Tańczyłyśmy układ, który był w mugolskim teledysku. Czego to oni nie wymyślą? Niektóre Huncki wstały i dołączyły do naszych wygibasów. Miło mnie to zaskoczyło. W trakcie drugiej zwrotki przyłączyli się jeszcze inni a przy drugim refrenie na „parkiecie” byli wszyscy. Potem zatańczyliśmy jeszcze razem Makarenę i zapomnieliśmy kompletnie o grze w butelkę. Piosenki się zmieniały a my ciągle śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Poczułam się rozluźniona, nie było wcześniejszego skrępowania. Chyba dlatego, że nikt teraz się na mnie nie gapił. Byłam zgrzana i chciało mi się pić, więc wróciłam po moją butelkę ognistej, która grzecznie stała tam gdzie ją zostawiłam. Upiłam łyk prosto z gwinta i usiałam, aby chwilę odsapnąć. Zobaczyłam, że kilka foteli dalej siedzą Sheli, Roxy i Hermi. Dosiadłam się do nich.
- Niedługo będę spadać - powiedziała Pirania.
Nie zrozumiałam o co jej chodziło. Zrobiłam zdziwioną minę.
- Wiecie, do innego przedziału. Powiedziałam mojemu chłopakowi, że w pociągu się spotkamy, ale najpierw chcę spędzić trochę czasu z przyjaciółmi. Pewnie on teraz na mnie czeka.
To wiele wyjaśniało.
- No spoko. Wrócisz do nas potem? - spytała Rox.
- Raczej nie. Spotkamy się na uczcie. - Shel wstała i poszła do drzwi przedziału.
Hermi upiła łyk swojego trunku. Obie dziewczyny miały policzki zarumienione od tańca, podobnie z resztą jak ja. Otworzyłyśmy okno by było chłodniej, ale to niewiele pomogło, ponieważ na dworze również było bardzo ciepło. Kotka Mary wskoczyła mi na kolana po czym zaczęła się domagać pieszczot. Zaczęłam głaskać ją po brązowym łebku, popijając jednocześnie trunek. Spostrzegłam bliźniaków idących do nas. Wayne niepostrzeżenie wyjął mi butelkę z ręki i zaczął ją opróżniać.
- Ej! - zaprotestowałam. Nosz, kurde, żeby mi ognistą zabierać! Szczyt chamstwa. – Daj mi to!
- Nie ma mowy. - zaśmiał się chłopak. Uśmiech może i miał uroczy, ale to nie zmieniało faktu, że mi się nie zabiera alkoholu!
Wstałam, odłożyłam Nancy na siedzenie i próbowałam siłą odebrać chłopakowi moją ognistą. Wyciągnęłam ręce, ale on ciągle podnosił butelkę za wysoko.
- Oddawaj, debilu! - Warknęłam, poirytowana.
- Mówisz mi „per debil”? Teraz to już na pewno nic nie dostaniesz.
Podwoiłam wysiłki, żeby odebrać co moje. Bliźniak co chwila pił moją ognistą, co działało mi na nerwy. Zaczęłam bić go w szeroką pierś.
- Wayne, do cholery! - Chłopak udawał przerażonego.
- Dobrze, dobrze, już oddaję - pociągnął ostatni łyk i wręczył mi butelkę. Wytarłam kawałkiem koszuli gwint i już chciałam cieszyć się wygraną, gdy uświadomiłam sobie, że moja ognista została opróżniona.
- Haj fajf! -Wayne przybił piątkę z bratem, po czym zniknęli w tłumie, odwalającym coś na środku przedziału. Nie zdążyłam nawet usiąść, bo pojawili się Allie, Page i Chess. Wszyscy byli już na fazie i akurat wbijali sobie nawzajem palce w żebra. Nie wiedziałam po co, ale oni sami chyba też nie wiedzieli. Roxy i Hermi poszły do Huncek, które stały przy oknie i się wietrzyły. Poczułam ukucie w brzuchu i zdałam sobie sprawę, że to czyjś palec mnie dziabnął. Zemściłam się na Page również dźgając ją wszędzie gdzie popadło. Nie wiem dlaczego dołączyłam to tej "zabawy z zaczepianie" i po chwili dźgałam wszystkich, którzy byli pod ręką. Sama też zostałam dźgnięta niezliczoną ilość razy. To się chyba nazywa wpływ alkoholu.
- Kawa, herbata, napoje! - dobiegło nas wołanie z korytarza. Głos świadczył o tym, że zaraz nasz przedział odwiedzi miła, starsza pani sprzedająca przekąski.
Zreflektowaliśmy się i natychmiast wrzuciliśmy wszystko co zakazane pod siedzenia. Wyjęliśmy portfele i uformowaliśmy coś na kształt kolejki. Dla pewności, że Bufetowa nie zobaczy niczego nieodpowiedniego tak bardzo upchnęliśmy się w drzwiach, że nie można było zobaczyć wnętrza.
- Chcecie coś z bufetu, kochani? - spytała uprzejmie kobieta, pchając wózek ze słodyczami. Co roku ten sam tekst. Wszyscy znali go już na pamięć, ale i tak lubiliśmy Bufetową. Widząc ile nas jest w jednym przedziale zrobiła wielkie oczy, ale nic nie powiedziała.
- Poproszę sok dyniowy i musy-świstusy – powiedziała Meg.
- A dla mnie cukrowe pióra. – Chester wyciągnął rękę z pieniędzmi do Bufetowej.
- Ja też chcę! – wykrzyknął Lucas przepychając się. Poczułam się jak sardynka w puszce.
- Spadaj! Teraz moja kolej! – oburzyła się Maki, z jej oczu leciały iskry.
- Jak już pani wyjmuje cukrowe pióra to może wyjąć kilka więcej. Nie chciałem jej fatygować – bronił się chłopak.
- Ta, jasne. Nie chciało ci się chwilę poczekać.
- Spokojnie, dla wszystkich mam czas. – miły uśmiech kobiety trochę złagodził spór. Nadaj jednak widziałam wyzwanie w oczach Lucasa i chęć zemsty u Makreli.
Gdzie dwóch się kłóci tam trzeci korzysta. Z tą piękną maksymą w głowie prześlizgnęłam się do drzwi czując jak z każdej strony mnie miażdżą szybko dokonałam zakupu i po chwili wróciłam do środka przedziału z trzema opakowaniami Fasolek Wszystkich Smaków. Wepchnęłam je do kufra. Na razie nie chciałam ich jeść, ale na wieczory w DH będą idealne. Do tego musiałam mieć miejsce na powitalną ucztę w Hogwarcie. Nie znam nikogo kto by narzekał na szkolne menu. Skrzaty odwalały kawał świetnej roboty. Nie wiem czy to była zasługa ich umiejętności, czarów czy coś dosypywały do tego jedzenia, w każdym razie było pyszne i zasługiwało na medal.
Zauważyłam mały kształt przemykający w drzwiach, gdy Bufetowa je zamykała, kiedy wszyscy byli już obkupieni we wszelkiego rodzaju magiczne przysmaki.
- Idiota! – rzuciła Yumi widząc jak jej kocur ucieka.
- Pomogę ci go złapać – powiedziałam widząc jej naburmuszoną minę. Dołączyły do nas Mary i Dasty, aby pomóc odnaleźć Omre. Wyszłyśmy z przedziału i zostałam momentalnie oślepiona. Od jasnych ścian odbijały się ostre promienie słonecznego światła. Moje oczy, przyzwyczajone do półmroku panującego w przedziale, aż zabolały. Zawirowało mi w głowie. Możliwe, że alkohol miał w tym swój udział. Musiałam chwilę pomrugać aby odpędzić kolorowe plamy tańczące mi pod powiekami. Rozdzieliłyśmy się. Razem z Dasty poszłam w jedną stronę wagonu a pozostałe Huncki w drugą. Nawoływałyśmy kota po imieniu, pytałyśmy czy ktoś go nie widział przypadkowe osoby na korytarzu oraz w przedziałach. Miałam tylko nadzieję, że Omre nie wyskoczył przez jedno z otwartych okien, jak to często miały w zwyczaju czekoladowe żaby. Żałowałam, że nie mam przy sobie chrupek albo mleka, może ich zapach zwabiłby zwierzątko. Wiatr przedostający się przez otwarte okno majtał moimi rudymi włosami. Odgarniałam je sobie z twarzy, gdy nagle wpadłam na wielką niebieską plamę, akurat wychodzącą z przedziału. Plama okazała się osobą.
- Sorry – bąknęłam i już chciałam iść w kierunku oddalającego się Śledzika, kiedy uświadomiłam sobie kogo mam przed sobą.
- To ja przepraszam. Nic ci się nie stało? – Wysoki blondyn o roztrzepanej czuprynie i oszałamiającym wyglądzie surfera w niebieskiej koszulce spojrzał na mnie z troską.
- Wszystko dobrze. – cieszyłam się, że mój głos brzmi tak pewnie. W gardle miałam wielką gulę. Zrobiło mi się słabo na widok Jareda, mojego byłego chłopaka.
- Jak tam wakacje? – spytał uprzejmym tonem. Wiedziałam, że tak naprawdę za tym pytaniem kryje się ciekawość jak bardzo za nim tęskniłam. Twardo spojrzałam w jego zielone oczy, nakrapiane złotymi plamkami z niebieskimi obwódkami. Były niesamowite, ale już nic nie czułam patrząc w nie. To dobrze, pomyślałam z ulgą.
- Nieźle – ucięłam. Nie spytałam co u niego. Wiedziałam, że nie było to miłe, ale po prostu chciałam wiać jak najszybciej i jak najdalej. Naprawdę nie miałam ochoty na pogaduchy z eks, zwłaszcza kiedy byłam na drodze do kilkudniowego kaca.
Zapadła niezręczna cisza. Wbiłam wzrok w ziemię, mając nadzieję, że nie zionie mi z ust alkoholem.
- Muszę iść – miałam na końcu języka powiedzenie, że przepraszam, ale muszę pomóc przyjaciółce szukać kota, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Nie muszę go przepraszać, nie muszę się mu tłumaczyć. – To cześć.
Żadnego do zobaczenia, miło było cię widzieć. Po prostu „cześć” wyrażające więcej niż „wolę cię unikać” czy „żałuję, że na ciebie wpadłam”.
- Cześć. – chłopak zrobił gest jakby chciał mnie przytulić, ale po pół sekundzie przypomniał sobie, że to byłoby nie na miejscu więc opuścił ramiona, zakłopotany.
Wyminęłam go i ruszyłam szybkim krokiem w stronę Dasty. Gdy do niej dotarłam wypuściłam z ulgą powietrze. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech.
Spotkanie z Jaredem Shepardem, rok starszym gryfonem, było większym stresem niż kiedykolwiek przypuszczałam. Był to chłopak w gruncie rzeczy bardzo sympatyczny, lubiany i wydawałoby się idealny tyle, że… nadopiekuńczy! Na początku lubiłam częste przebywanie w jego towarzystwie, ale po pewnym czasie stało się to uciążliwe. Chłopak nie dawał mi nawet chwili samotności. Potrzebowałam więcej luzu i samodzielności, podczas gdy on ciągle był przy mnie, abym przypadkiem niczego sobie nie zrobiła. Jakbym była naprawdę aż taką łamagą! Do pewnego czasu było to miłe, że on zawsze chciał być ze mną, nawet w gruncie rzeczy dość romantyczne, ale później okazało się męczące. Rozmawiałam z nim na ten temat, ale gdy się nie zmieniał na początku wakacji postanowiłam z nim zerwać. Był to koniec mojego drugiego związku. Nie chciałam go zranić, ale nie wytrzymywałam tej sytuacji. Czułam się uwiązana, a nie chciałam tego. Szybko przyzwyczaiłam się do bycia singielką.
- Jak tam spotkanie z byłym? – Dasty obrzuciła mnie świdrującym spojrzeniem. Wydawała się być rozbawiona tą sytuacją.
- Fenomenalnie – odparłam z sarkazmem. – Znalazłaś kota?
- A widzisz go gdzieś?
- To już koniec wagonu. Nie sądzę, że przeszedł do innego. Wracajmy.
- Pewnie dziewczyny już go znalazły. – zawróciłyśmy. Sylwetka Jareda znikała właśnie za drzwiami na drugim końcu korytarza, zaraz za Huncwotkami konwersującymi z jakimiś obcymi mi dziewczynami. Z ich napiętych sylwetek wywnioskowałam, że nie jest to miła pogawędka. Przebrnęłyśmy przez wagon, Huncki już szły w naszą stronę. Yumi miała swojego kota na rękach. Na szczęście się znalazł. Miny dziewczyn zdecydowanie nie były pozytywne ani nawet neutralne. Były wściekłe.
- Suki – mruknęła Mary, gdy spotkałyśmy się w połowie drogi.
- Gówniary – powiedziała w tym samym momencie Yumi.
- Ślizgonki – podsumowałam.
- O co im chodziło? – spytała kojącym tonem Dasty. Chciała ułagodzić wściekłe przyjaciółki.
- A cholera wie. – Maryśka wzruszyła ramionami. – Pluły się o coś i nawet nie wiadomo czemu.
- Po prostu szukają zaczepki. Uwielbiają się kłócić. - postanowiłam nie drążyć tematu.
- Za to Ruda spotkała swojego eks – zmienił temat Śledzik.
- Widziałyśmy go jak wychodził. Wyglądał jakoś tak dziwnie. – Mary spojrzała na mnie, ale po raz pierwszy od dawna nie wiedziałam, co kryje się za jej spojrzeniem. Zazwyczaj wyczuwałyśmy swoje myśli bez słów.
- Pewnie sobie pogadaliście jak najlepsi przyjaciele, co? – spytał Karpik.
- A weź. – machnęłam zdawkowo ręką. – Masakra.
Weszłyśmy do naszego przedziału. Usiadłam między Yumi a Page.
- Aż do dormitorium cię nie wypuszczę – szepnęła Huncka do swojego kota, głosem zawierającym mieszaninę miłości i zdenerwowania.
Coś małego odbiło się od mojej głowy. Odwróciłam się w tamtą stronę i niespodziewanie oberwałam w twarz. Lekko zdezorientowana próbowałam zrozumieć co się dzieje.
- Co jest? – spytała Mary, bo najwidoczniej była w tej samej sytuacji co ja.
Zobaczyłam szczerzące się twarze Chestera, Lucasa Rafe’a i bliźniaków. Siedzieli naprzeciwko nas, odległość między fotelami wynosiła może dwa metry. Rzucali w nas żelkami.
- Pięciu na dwie? Co to za sprawiedliwość? – oburzył się Mintajek.
- Nieee! – krzyknęłam. – Nie wolno marnować żelków!
Były to moje ulubione słodycze i serce mi pękało, gdy widziałam je walające się po ziemi. Chłopacy nic sobie z tego nie robili i nadal marnowali moje małe biedactwa.
- O nie! Tak nie będzie! – wzięłam paczkę paluszków, leżącą na w zasięgu mojego wzroku. Nie wiedziałam skąd się tam znalazła i do kogo należała, ale jakoś mnie to nie obeszło. Połamałam paluszki, usiadłam obok Koziary i obrzuciłyśmy nimi chłopaków. Wybuchła mini wojna na jedzenie. Połowa nawet nie trafiała do celu, lądując na fotelach i podłodze. Jeden żelek wpadł mi za dekolt. Pospiesznie go wyjęłam, obejrzałam i stwierdziłam, że nadaje się do jedzenia. Włożyłam go do ust. Nie dam im satysfakcji marnowania słodyczy, niech widzą że wyświadczają mi przysługę oddając za darmo swoje żelki. Co prawda tych z ziemi nie zamierzałam jeść, ale zawsze coś. Rzuciłam kolejnego paluszka w stronę naszych napastników. Bryan przechwycił paluszka łapiąc go w zęby i zjadając. Przypominało mi to trochę psa który łapie w powietrzu kijek, rzucony przez właściciela.
- Smacznego. – zaśmiałam się widząc jego zadowoloną minę.
- Dawaj jeszcze raz – otworzył buzię więc spróbowałam wcelować w nią paluszkiem. Trochę mi nie wyszło i trafił bliźniaka w oko. Próbowaliśmy dalej, aż w końcu się udało. Też chciałam złapać w locie jedzenie. Po chwili na zmianę wrzucaliśmy sobie do ust słodycze. Kątem oka zobaczyłam, że Rafe wstał i zaczął iść w naszą stronę, zabrał mi i Mary paluszki i wtarł okruszki w moje włosy. Zaczęłam się wydzierać i gonić go po całym przedziale, chcąc się zemścić. Po drodze wzięłam sok dyniowy. Wskoczyłam mu na plecy i chlusnęłam płynem w twarz.
- Jesteśmy kwita – pokazałam zęby w olśniewającym uśmiechu.
- No nie wiem. Ja jestem cały mokry, a ty łatwo sobie strzepiesz okruszki z głowy.
- Uznaj to za zadośćuczynienie.
Zaraz mieliśmy wysiadać, więc musieliśmy przebrać się w szaty Hogwartu. Starałam się zrobić coś z włosami, Roxy pomogła mi je ułożyć, bo były skołtunione. Przeczesałam je palcami i zaczęłam wyciągać resztki paluszków. Narzuciłam na siebie szkolne ubranie. Spakowaliśmy puste i pełne butelki, niedojedzone paczki słodyczy i wpakowaliśmy je do podręcznych plecaków i kufrów.
- Hej, czekajcie! – zawołała Mary trzymając czystą w ręce. – Zanim wysiądziemy trzeba dopić to co zostało. – spojrzała na Huncki porozumiewawczo. – Bo żadna kurwa coca-cola…
Tu zostawiła miejsce abyśmy dokończyły to zawołanie.
- … nie zastąpi nam jabola! – odparłyśmy po czym stuknęłyśmy się butelkami, jak przy toaście i każda wychyliła co tam jeszcze miała.
Reszta paczki spojrzała na nas, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- To nasz okrzyk przewodni – wyjaśniła Hermi.
- Główne hasło każdej imprezy – uzupełniła Dasty.
- Huncwotkowe motto – dodała Miona.
Wysiedliśmy w pociągu i udaliśmy się w stronę powozów, które miały nas zawieść do zamku. Miło było znowu zobaczyć znajome mury. Hogwart prezentował się pięknie. We wszystkich oknach paliły się światła. Na tle nocnego nieba widok był niesamowity. Pomyślałam o wszystkich dobrych chwilach, które do tej pory się tam wydarzyły i o tych, które miały nadejść. Mimo, że w Hogwarcie mieliśmy się uczyć, miałam go bardziej za dom niż za szkołę. Spostrzegłam, że Sebastian chyba przesadził z czystą i teraz lekko się zataczał. Dasty podtrzymywała go z jednej strony (nie wyglądała na dumną z brata) a Nick z drugiej. Właśnie za to ich uwielbiałam naszą grupę. Ciągle ktoś coś odwala, zaczepia cię, nie daje spokoju, jest mnóstwo przypałów i śmiechu, ale wiemy, że możemy na siebie liczyć. Obrzuciłam spojrzeniem grupę moich przyjaciół. To będzie świetny rok, uśmiechnęłam się do siebie.