niedziela, 1 września 2013

Rozdział I by Lily



Ta dam! Tak więc doczekałyście się pierwszego rozdziału naszego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że nie jestem aż tak beznadziejną pisarką, jak mi się wydaje i ten rozdział wam się choć trochę spodoba. Wiem, że nie jest idealny, ale mam nadzieję, że czytanie go sprawi wam przyjemność ;) 
Ten pierwszy rozdział chcę zadedykować trzem osobom. 
Yumi - wiem, że nie dostałaś jakiegoś mega prezentu urodzinowego i nie wnikajmy dlaczego tak się stało. Niemniej uważam, że było to nie w porządku i mimo, że to nic wielkiego i nie jest to ten wyjątkowy dzień uznaj to za prezent ode mnie. Z najlepszymi życzeniami <3 - choć już je składałam, ale co szkodzi jeszcze raz? XD
Dasty - za to, że tak się starasz, udzielasz i dajesz z siebie tyle ile możesz. Przy okazji, jak tam filmik? ^^
Mary - dzięki tobie piszę, czyli robię to co uwielbiam i próbuję się choć w minimalnym stopniu rozwijać i poprawiać każdy błąd. ;D Motywujesz mnie bardziej niż ci się wydaje ^^ 
A teraz... Czytać i komentować bo mnie ciekawość zżera! Co myślicie? Jak wrażenia? Co się podobało a co nie?
Indżoj,
Ruda 
.....................................................................................................
 - Lily, obudź się.
Cisza.
- Lily!!!
Znowu nic.
- Lilyanne Elizabeth Evans wstawaj!
- Czego? - warknęłam. Może i zabrzmiało to trochę wrednie, ale ten kto śmiał mnie budzić był sam sobie winien. Do tego byłam zbyt zaspana, żeby odpowiedzieć w bardziej sensowny sposób.
- Zaraz odjedzie nam pociąg. Nie chcesz wracać do Hogwartu?
Zerwałam się z łóżka z prędkością światła. Moja sowa Arianna spojrzała na mnie a na jej twarzy malował się szok, jakby za chwilę miała dostać zawału. Nie chciałam jej wystraszyć, ponieważ nie przywykła do gwałtowności. Do tego jak na sowę była nieco bojaźliwa. Niby ptak drapieżny, ale według mnie był to wróbelek w źle dobranej skórze. Mimo tego ją uwielbiałam. Przecież miała takie miękkie, śnieżnobiałe piórka, wprost stworzone do głaskania. Do tego nigdy mnie nie dziobała. Była łagodna i uległa, mogłam z nią robić co chciałam – jak z zabawką.
Spojrzałam na zegarek, który informował, że do odjazdu pociągu zostały jeszcze dwie i pół godziny. Opadłam z powrotem na poduszkę wydając z siebie cichy jęk rezygnacji. Chciałam pospać jeszcze tylko pięć minut. Czy na prawdę tak wiele wymagałam?
Mary spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami i tylko pokręciła głową. Jej czarne włosy zafalowały przy tym opadając na plecy. Podeszła do okna, na którym stało radio po czym je włączyła. Głośno. Nastawiła stację z naszymi ulubionymi rockowymi piosenkami. Akurat teraz leciało Smells Like Teen Spirit. Wsłuchałam się w dobrze znane brzmienie gitar i głosu wokalisty. Po kilku minutach nieudanych prób ponownego zaśnięcia, zrezygnowałam i zwlekłam się z łóżka. Powędrowałam ospale do łazienki, gdzie doprowadziłam moje rude włosy - przez które zyskałam ksywkę Rudzielec - do ładu. Koło lustra leżała moja kosmetyczka, którą zostawiłam tam poprzedniego wieczoru i kilka rzeczy Mary, których jeszcze nie spakowała. Narzuciłam na siebie zielony top i ulubione dżinsy, po czym wróciłam do pokoju, w którym dziewczyna pisała coś na kartce papieru.
Spojrzałam na nią pytająco, po czym usiadłam na swoim łóżku.
- To zamówienie - wytłumaczyła. - Wiesz, pewnie w tym roku się przyda się trochę trunku.
- Ja mam zapasy w kufrze. - puściłam oczko kuzynce.
Zaśmiałyśmy się. Jako Huncwotki, znane również jako imprezowiczki, często melanżowałyśmy, co wiązało się oczywiście z piciem.
- Nie oszukujmy się. Po tygodniu i tak nic z nich nie zostanie - ucięła Mary.
- Nie niszcz złudzeń - odparłam, pakując w tym czasie rzeczy, które leżały porozrzucane po pomieszczeniu. Miałam problem by odróżnić co jest czyje. Nie żebyśmy były bałaganiarami, po prostu poprzedniego wieczoru szukałyśmy piżam, które dziwnym trafem były na samych dnach naszych kufrów. - Wiadomo, że wszystko zniknie w ekspresowym tempie mimo, że nie będzie Huncwotów.
James, Syriusz, Lunio i Peter skończyli szkołę w zeszłym roku. Należeli oni do naszej paczki, więc czasem coś "pożyczali" z naszych zapasów. Oczywiście nigdy nie oddawali. Odwdzięczałyśmy im się tym samym, czasem zabierając im kilka Ognistych Whisky.
- A co to ma do rzeczy?
- Wiesz, w końcu to cztery osoby żerujące na nas najbardziej. Skoro ich nie będzie, to może zostanie nam kilka butelek na później - łudziłam się.
- Nie zostanie, bo ja je skonfiskuję! - Mary zaśmiała się złowrogo.
Spojrzałam na nią jakbym była przerażona tą perspektywą.
- Nie ma mowy. - broniłam swojego trunku i żartobliwie przytuliłam się do mojego kufra. - Będę ich bronić jak wilk! – zabrzmiało to dość zabawnie, biorąc pod uwagę że jako animag zmieniałam się właśnie w to zwierzę. - Nie dostaniesz ani kropelki!
- Sknera - mruknęła Mary, parskając śmiechem.
Dobiegł nas głos prezentera z radia, oznajmiającego, że zaraz rozpoczną się wiadomości o godzinie dziewiątej.
- Właśnie otwierają bar – przypomniałam sobie. - Swoją drogą jestem głodna.
Sięgnęłam do mojej torby, w której powinny być kanapki zrobione przez moja mamę, na dzisiejsze śniadanie. Były naprawdę smaczne, gdyż mama miała talent kulinarny dorównujący skrzatom gotującym w Hogwarcie a to wielki komplement. Szkole jedzenie było wyśmienite, lecz kanapki doprawiane matczyną miłością były najlepsze na świecie. Macałam wnętrze torby nie mogąc znaleźć bułek. Nie było ich.
- Kradzieju! – krzyknęłam z teatralnym wyrzutem w głosie. - Pożarłaś moje śniadanie!
Rzuciłam się zrozpaczona na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę, udając że jestem obrażona. Wiedziałam, że to niczego nie zmieni, ale chciałam wykorzystać okazję do położenia się choćby na chwilę. Włosy opadły mi na twarz niczym zasłona. Patrzyłam jak promienie słońca, wpadające prze okno, tańczą na nich i między nimi. Usłyszałam jak Mary wyłącza radio i idzie w moją stronę.
- Chodź do tego bufetu, mam ochotę na coś do picia. – kuzynka zignorowała moje zachowanie.
Posłałam jej znaczące spojrzenie znad poduszki.
- Nie ma chlania od samego rana - upomniałam ją. -  świętowanie będzie dziś wieczorem, jak przyjedziemy do szkoły.
- Tak, tak, wiem - westchnęła ciężko i smutno. - Wezmę herbatę.
- A ja zjem zasłużone śniadanie. I tym razem mi go nie odbierzesz - użyłam dramatycznego tonu.
Mary wyjęła kilka monet z portfela i włożyła je do tylnej kieszeni dżinsów. Ja nie mogłam znaleźć swoich pieniędzy. Accio było zaklęciem, którego używałam zdecydowanie częściej od innych. Przyjaciółki mówiły, że bez przerwy coś gubię, ale ja po prostu kładłam gdzieś swoje rzeczy, a potem nie pamiętałam gdzie leżą. To naprawdę nie była moja wina. Już nie mogłam się doczekać, aż wrócę do szkoły i będę mogła używać magii. Zanim znalazłam pieniądze, minęło trochę czasu. Okazało się, że mistrzowsko je ukryłam. Leżały w najbezpieczniejszym miejscu – portfel był wciśnięty do siatki z bielizną. Żaden złodziej by go tam nie szukał.
Ruszyłyśmy do bufetu. Przekroczyłyśmy ciężkie, dębowe drzwi naszego pokoju, opatrzonego złotą cyfrą dwadzieścia trzy, po czym skierowałyśmy się w lewo, ku schodom. Stare, drewniane stopnie skrzypiały pod ciężarem naszych kroków. Zeszłyśmy do jadalni, która była dość dużym, ale całkiem przyjemnym pomieszczeniem. Miała ściany wyłożone boazerią, na których wisiały zdjęcia z krajobrazami łąk i pól, parkiet z ciemnego drewna oraz stoły i krzesła w tym samym kolorze. Pod jedną ze ścian stał wysoki blat zza którego spojrzał na nas przysadzisty barman. Podeszłyśmy do lady.
- Poproszę herbatę. - Mary uśmiechnęła się miło do tego faceta.
- A ja kawę i ciastka korzenne - dodałam.
- Ciastka na śniadanie? - spytała mnie Koziara.
- Owszem. - wyszczerzyłam się. - I kawa. Z dużą ilością cukru, bo jeszcze się do końca nie obudziłam.
Na dowód moich słów przeciągle ziewnęłam zakrywając usta dłonią. Po chwili otrzymałyśmy nasze zamówienia, zapłaciłyśmy i usiadłyśmy przy stoliku koło okna. Stąd roztaczał się widok na ulicę Pokatną. Za to właśnie lubiłam Dziurawy Kocioł. Tylko stąd można było zobaczyć w całości jedyną czarodziejską ulicę w Londynie, a tego właśnie brakowało mi najbardziej podczas wakacji. Świata czarodziejów. Bardzo tęskniłam za magią na farmie u dziadków, a potem na campingu z przyjaciółmi i w moim domu. Mieszkałam w Londynie i zawsze parę dni przed rozpoczęciem roku szkolnego Mary przyjeżdżała do mnie, ze swojej posiadłości w Dolinie Godryka, a potem jechałyśmy razem na dworzec Kings Cross, jednak w tym roku wyszło inaczej niż zwykle. Ja i Mary nocowałyśmy w Dziurawym Kotle, ponieważ moi rodzice nie mogli nas odwieźć, a dworzec był za daleko byśmy same tam dotarły z bagażami. Stało się tak dlatego, że moja młodsza siostra Claire, która w tym roku rozpoczynała drugi rok nauki w Hogwarcie, zachorowała na demoniczną ospę i rodzice musieli zostać przy niej w szpitalu, a mój trzy lata starszy brat Mason miał akurat praktyki zawodowe w innym mieście, więc też nie mógłby nam pomóc. Byłyśmy już w szóstej klasie, więc raczej nie stanowiło problemu abyśmy same wsiadły do pociągu.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomnę niczego spakować - oznajmiła Mary.
- Wiesz, w tym całym bałaganie, który miałaś rano w pokoju, nie zdziwiłabym się, jakbyś coś zostawiła - nie miałam pojęcia jak w ciągu niecałych dwunastu godzin kuzynka zdążyła opróżnić chyba cały swój kufer, którego zawartość leżała już wszędzie. - Najwyżej rodzice wyślą ci paczkę z rzeczami. - rozerwałam folię, w którą były zapakowane okrągłe, korzenne ciastka. W powietrzu uniósł się bardzo przyjemny zapach, który wciągnęłam głęboko do płuc niczym narkotyk. W odpowiedzi mój brzuch zaburczał, więc szybko wsadziłam do ust jedno z ciastek i zaczęłam przeżuwać.
- Tak jak wysłali Waynowi w zeszłym roku?
Wayne i Bryan Werley byli bliźniakami, którzy należeli do paczki naszych znajomych. Obaj chłopacy byli średniego wzrostu, mieli krótko przystrzyżone kręcone, brązowe włosy oraz orzechowe oczy.
- Dokładnie.
Do baru zaczęli schodzić się czarodzieje. Stoły powoli się zapełniały gośćmi Dziurawego Kotła. Miałam nadzieję dostrzec w nich jakieś znajome twarze, jednak ich nie było.
- Wiesz, mimo wszystko wolałabym, żeby nie przylatywało do mnie dziesięć sów po kolei, niosąc paczki z ciuchami. Choć w sumie ciuchów nigdy za wiele - rozmarzyła się Mary. - Ale ty też nie jesteś lepsza. Wcale nie zrobiłaś mniejszego bałaganu ode mnie.
Nawet się nie tłumaczyłam, bo miała rację.
- Najwyżej będziemy sobie coś pożyczały dopóki nie przyślą tego sowią pocztą, lub nie kupimy w Hogsmeade. - wzięłam z paczki kolejne ciasteczko po czym zorientowałam się, że kończy mi się kawa. - No i od czego są Huncki? One pewnie też pomogą w razie czego.
- No tak, ale nie chcę mieć w tym roku niepotrzebnych zmartwień.
- Hej, nie mamy przynajmniej SUM-ów - przypomniałam, bo w zeszłym roku musiałyśmy pisać test z wiedzy magicznej.
- Tak, to był dopiero koszmar – burzyła się Mary po czym wyjęła sobie ciastko z paczki i wgryzła się w nie. - Nigdy nie zapomnę tego zadania z eliksirów! Przysięgam, że nigdy o nim nie słyszałam.
- Nie powinni dawać takich rzeczy na egzaminie. Przecież było wiadomo, że nikt nie będzie pamiętał takich szczegółów jak ilość łyżeczek imbiru i kropel krwi druzgotek.
- Mam tylko nadzieję, że na OWTM-ach nie będzie tak ciężko, ale tym pomartwimy się dopiero za rok - Mary dopiero teraz wzięła pierwszy łyk zamówionej wcześniej herbaty, twierdząc, że wcześniej była za gorąca do picia.
- Właśnie! Na razie cieszmy się, że mamy jako taki luz. Może nauczyciele też nam odpuszczą? Podobno szóstych klas tak nie cisną.
- Tak mówią, ale dopiero się przekonamy.
- Ja tam myślę, że to będzie jeden z najlepszych lat w Hogwarcie.
- Oby. Mam taką nadzieję.
Odniosłyśmy nasze kubki do okienka na brudne naczynia. Dostrzegłam, że całe pomieszczenie tętni już życiem, mimo według mnie bardzo wczesnej pory (w końcu było kilka minut przed dziesiątą). Wróciłyśmy do naszego pokoju mijając nieznanych mi czarodziejów i czarownice w kolorowych szatach. Zawsze zastanawiałam się dlaczego w bajkach dla dzieci czarodzieje mają śmieszne ubrania w gwiazdki i księżyce. Przecież my, czarodzieje, nosiliśmy zwykłe, proste szaty bez takich idiotycznych ozdobników. Dokończyłyśmy składanie i pakowanie naszych ubrań, podręczników szkolnych i kosmetyków. Z wielkim bólem serca zmusiłam moją sowę do wejścia do klatki.
- To tylko kilka godzin, skarbie - szepnęłam do Arianny. Było mi jej szkoda, bo wiem jak bardzo nienawidziła być zamknięta. Podejrzewałam, że to coś w rodzaju ptasiej klaustrofobii, albo lęku przed zamkniętymi przestrzeniami. W końcu Arianna była bardzo drażliwym ptakiem. Zachowywała się jak damulka. Miała białe piórka, z plamkami złota i często się puszyła. Do tego w życiu nie widziałam żeby polowała, zawsze tylko żywiła się ziarnami i słoniną. Czasem zastanawiałam się, czy kupiłam sobie sowę, czy łagodną i potulną owieczkę.
Postawiłam klatkę z Arianną na górze mojego kufra i wzięłam do ręki gitarę. Średnio mi się chciało brać jeszcze miotłę do Quidditcha, ale takie były koszty grania w szkolnej drużynie na pozycji pałkarza. Cóż, przecierpię dźwiganie tego wszystkiego, w końcu było warto. Mary ledwo dawała sobie radę ze swoim bagażem, który prezentował się podobnie do mojego, tyle, że miała dwie klatki ze zwierzętami. W jednej spokojnie drzemała bura kotka Nancy a w drugiej skrzeczała sowa Genesis. Oba zwierzaki, podobnie do mojej sowy nie były zadowolone z faktu uwięzienia ich.
Rozejrzałam się po raz ostatni po pokoju.
- Chyba wszystko wzięłyśmy - stwierdziłam.
- Raczej tak - Mary obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. - Chodźmy.
Taszczyłyśmy swoje kufry po schodach a potem po Pokątnej. Nie, żeby było to konieczne, ale wolałam jak najdłużej trzymać się z dala od mugoli, których spojrzenia (na mój kufer, sowę i miotłę) zawsze wywoływały zdenerwowanie. Rozglądałam się przy tym na wszystkie strony, ponieważ uwielbiałam tą ulicę. Wszędzie tyle magicznych nowości na kolorowych straganach! Pieniądze aż krzyczały z mojego portfela 'Wydaj nas, wydaj nas!' na widok najnowszej miotły prezentującej się wspaniale na wystawie sklepu z akcesoriami do Quidditcha. Tocząc zaciekłą walkę o pójście dalej, zamiast rzucenia wszystkiego i pobiegnięcia po nową zdobycz, w końcu wygrałam z samą sobą i odwróciłam wzrok od tego całego wymarzonego sprzętu. Minęłyśmy księgarnię Esy i Floresy i wtedy ujrzałam mojego przyjaciela Nicka. Nie licząc Huncwotek była to najbliższa mi osoba w Hogwarcie, więc bardzo się ucieszyłam na jego widok. Podbiegłam do niego aby się przywitać.
- Siemaaa Messer! - mój krzyk było słychać już w połowie drogi.
- O! Hej Evans - chłopak uśmiechnął się na mój widok. Często mówiliśmy do siebie po nazwisku, zostało nam to z dawnych czasów kiedy jeszcze nie bardzo się lubiliśmy. Przytuliliśmy się na powitanie. Czarne włosy sięgające do połowy szyi opadły mu na twarz zasłaniając niebieskie oczy. Nic się nie zmienił przez wakacje. Już dawno urósł i był jak na swój wiek jednym z wyższych chłopaków. Po chwili dołączyła do nas Mary z trudem wlokąc za sobą bagaż.
- Cześć Nick. Jak tam wakacje? - spytała z ciekawością. Staliśmy akurat koło sklepu ze zwierzętami, skąd unosił się nieciekawy zapaszek. Miałam wrażenie, że jedna sowa bezczelnie się na nas gapi, jej świdrujące oczy drapieżnika intensywnie obserwują otoczenie, co mnie zestresowało. Może szykowała się by wydziobać nam oczy? Co jeśli chciała zrzucić ładunek na nasze głowy? Ruszyliśmy pomału w stronę dworca, chcąc się oddalić na bezpieczną odległość. Nick miał tylko swój kufer więc wziął od nas miotły, aby nam pomóc.
- Nieźle, a u was? - odrzekł grzecznie, mimo, że widział co robiłyśmy. Pisaliśmy do siebie listy w wakacje, a że większość wakacji spędziłam z Mary to nie musiał o to pytać.
- Też dobrze - powiedziałam.
- Udało nam się raz zagrać w jednej mugolskiej kawiarni! - uradowana przyjaciółka musiała podzielić się sukcesem naszego zespołu.
- Serio? - dopytywał się chłopak. Akurat o tym go nie poinformowałam.
- Taaa. Była na prawdę super. Wiesz, jednego dnia ćwiczymy sobie z Danem w moim garażu, a następnego już gramy najprawdziwszy koncert! - wykrzyknęłam, bananiąc się przy tym jak potłuczona.
Dan Cartwright był ślizgonem w tym samym wieku co my. Miał krótko przystrzyżone ciemne włosy i małe niebieskie oczy. W gruncie rzeczy był osobą nie najlepiej zbudowaną i dość niską, ale za to miał słuch muzyczny, dlatego został perkusistą w naszym nowo powstałym zespole o nazwie Dark Glory. Ja z Maryśką grałyśmy w nim na gitarach i śpiewałyśmy. Czasami razem a innym razem solo. Napisałyśmy już nawet kilka własnych piosenek z czego byłyśmy bardzo dumne. Zespół powstał stosunkowo niedawno, bo pod koniec zeszłego roku szkolnego. Na początku ćwiczyliśmy w szkole kowery starych piosenek, a potem w wakacje często zmienialiśmy miejsca prób. Czasem graliśmy w moim garażu (jak na amerykańskich filmach, haha!), na strychu domu Koziary,  lub w ogródku Dan'a. Na prawdę wkładaliśmy w to serce, wiele wysiłku i w końcu nasz trud został nagrodzony. Kolega taty naszego bębniarza, który właśnie otwierał kawiarnię chciał jakoś przyciągnąć młodych ludzi, więc wpadł na pomysł byśmy u niego zagrali. Oczywiście jak usłyszałam o tym przez telefon, to najpierw szklanka wypadła mi z ręki na podłogę rozlewając sok pomarańczowy, a potem zaczęłam skakać po pokoju niczym wariatka w psychiatryku. Wszyscy byliśmy strasznie szczęśliwi, że DG doczekało się takiego swojego mini debiutu.
- Gratuluję - twarz Nicka wyrażała szczerą radość z naszego sukcesu.
- Szkoda, że cię tam nie było - wtrąciła Mary.
- Tak, musisz koniecznie przyjść kiedy następnym razem będziemy gdzieś grać! - zawtórowałam jej.
- No, to opowiedzcie coś więcej.
- Chyba na tydzień przed koncertem ćwiczyliśmy codziennie po pięć, a w porywach i sześć, godzin - zaczął Mintajek.
- Czasem nawet skóra schodziła mi z palców, od grania na gitarze - poskarżyłam się.
- O tak, do tego gardła nas bolały. Nie wiem ile paczek Cholineksu pochłonęłyśmy w tym czasie.
- Potem przygotowałyśmy listę utworów. Stwierdziłyśmy, że zagramy kilka znanych i kilka własnych.
- Reklama musi być! - wtrąciła Huncka.
- No i zastanawiałyśmy się nad ubraniami. Czy mają być jakieś specjalne, czy może zszargane jak przystało na dzieciaki grające w garażu, a może coś pomiędzy.
- W końcu i tak poszłyśmy ubrane zwyczajnie, ale stwierdziłyśmy, że szpan się nie zgadza więc włożyłyśmy jeszcze nasze czarne skóry.
- Mimo, że koncert był wieczorem i było ciepło, bo to w końcu lato i tak w nich grałyśmy. W pewnym momencie myślałam, że się roztopię.
- Ale mimo to nie zdjęłaś kurtki - zaśmiała się Mary.
- A jak! No i w sumie to wszystko tak szybko zleciało! Pamiętam tylko, że na początku koncertu modliłam się tylko, by nie pomylić słów piosenek i akordów. Jeszcze by nas obrzucili zgniłymi warzywami. Nie mogłam narażać kurtki na zetknięcie z takim paskudztwem. – naturalnie nie chodziło jedynie o kurtkę, ale o to abyśmy wypadli perfekcyjnie - Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Publiczność była niesamowita. Nawet bili nam na koniec brawa! - wspomniałam z zachwytem.
- Dostałyśmy też owacje na stojąco. Ciekawe jak to by było być sławnymi - ciągnęła kuzynka. - Wtedy to dopiero byłoby mega.
- To byłby kompletny odjazd!
Nick cały czas słuchał nas w milczeniu i tylko od czasu do czasu potakiwał lub się uśmiechał.
- Zobaczysz Lil, jeszcze kiedyś zagramy koncert przed tysiącami naszych fanów. – oczy jej się zaświeciły.
- W wielkiej hali z nagłośnieniem, po którym głowy będą nas boleć przez tydzień!
- I będą skandować nazwę naszego zespołu!
- I będzie można to usłyszeć w promieniu dziesięciu kilometrów!
Zobaczyłam to wszystko oczami wyobraźni, a widok był na prawdę niesamowity.
- Już nie mogę się doczekać, aż będziemy sławne - westchnęłam rozmarzona.
- A będziecie? - spytał z przekąsem Nick.
Obie obrzuciłyśmy go nienawistnym spojrzeniem.
- Oczywiście, że tak - stwierdziłam. - A ty będziesz się chwalił, że kumplowałeś się z nami za szkolnych czasów - drażniłam się.
- No nie wiem. - Nick spojrzał na mnie unosząc jedną brew. - Nie jestem pewien czy sława nie uderzy wam do głowy.
- Do tego mój podpis, który złożyłam na twoim starym plecaku będzie wiele wart - ciągnęłam jakbym nie usłyszała jego słów. - Lepiej zatroszcz się, by marker się nie sprał - przekomarzałam się.
- Wspomnisz te słowa - dorzuciła Mary.
- Jest jeszcze ta ciemna strona sławy - zaoponował chłopak. - Będą za wami latać paparazzi i nie dadzą wam żyć.
- Jakoś damy radę - ucięłam szczerząc zęby.
Byliśmy już na peronie i nadszedł czas na przechodzenie przez ścianę. Wprost epicki moment, który, szczerze mówiąc, nie bardzo lubiłam. Zawsze wydawało mi się, że zaraz rozbiję sobie głowę o twarde cegły, bo magia zawiedzie. Do tego te tłumy mugoli. Wydawało mi się, że tylko czekają by mnie przyłapać na nagłym zniknięciu. Zamknęłam oczy i pobiegłam przed siebie, a po chwili byłam już po drugiej stronie, gdzie czekał na nas ogromny pociąg do Hogwartu. Miał ze dwadzieścia wagonów, które ciągnęły się przez całą stację. W tłumie ludzi, który się tam znajdował ciężko było kogokolwiek wypatrzyć, mimo tego i tak rozejrzałam się w nadziei, że może dostrzegę którąś z Huncwotek. Niestety chaos panujący na dworcu skutecznie mi to uniemożliwił. Przeciskając się przez tłum rodziców, żegnających swoje dzieci, w końcu dotarliśmy do wejścia do pociągu. Wsiedliśmy i zaczęliśmy szukać wolnego przedziału. Nagle nie wiadomo skąd wyrosła przed nami Makrelka.
- Dzień dobry - odezwała się charakterystycznym dla siebie głosem Izabeli.
- Maki! - wykrzyknęłyśmy i rzuciłyśmy się na przyjaciółkę by ją uściskać. Nie widziałyśmy się w końcu przez całe wakacje i zdążyłyśmy się potwornie stęsknić.
- Cześć - przywitał się Nick. Razem z Mary tak bardzo ściskałyśmy dziewczynę, że on nawet nie próbował do niej podejść nie widząc szans na przedostanie się.
- Dziewczyny, blokujemy przejście - wybąkała podduszona Makrelka, wracając do swojego normalnego głosu.
Puściłyśmy ją i wszyscy weszliśmy do przedziału. Rozejrzałam się i ze zdziwieniem stwierdziłam, że został on magicznie powiększony. Fotele były ustawione pod ścianami, tak, że środek pomieszczenia był pusty. Brakowało jedynie kuli dyskotekowej. Zamiast standardowych ośmiu miejsc dla pasażerów teraz było tu ich teraz aż dwadzieścia, czyli po jednym dla każdej z dziesięciu Huncwotek i reszty bandy. Reszta bandy (zamiennie nazywana 'i spółką') była przypadkowym zlepkiem ludzi, którzy podobnie jak Huncki lubili robić rzeczy zakazane przez szkolny regulamin, czyli głównie imprezować i hałasować po nocach przy czym często powodować wiele szkód materialnych. Razem z klubem PPP (picie, palenie przeklinanie), w którego skład wchodzili młodsi uczniowie, zaczynający dopiero regularne melanżowanie, stanowiliśmy dość zgrany zespół jeśli chodziło o przepływ informacji, który nauczyciel gdzie aktualnie dyżuruje.
- Tak więc cześć, Makrelko, Dasty, Yumi, Hermi, Mionko, Shel, Ness i Roxy - powiedziałam na jednym wydechu cały skład Huncek, oprócz mnie i Mary.
Odpowiedziało mi chóralne "cześć" ze strony Huncwotek. Nasza nazwa wzięła się od Huncwotów, Jamesa, Syriusza, Lunia i Petera, który skończyli naukę w Hogwarcie w zeszłym roku. My, jako dziewczyny, byłyśmy ich młodszą, fajniejszą, atrakcyjniejszą i bardziej imprezową wersją. Syriusz Black, starszy brat Dasty, nawet sam nam zaproponował żebyśmy odziedziczyły tradycję uprzykrzania życia nauczycielom i innym uczniom (oczywiście, mam na myśli tych, którzy na to zasługiwali) a my chętnie przystałyśmy na tą propozycję. W końcu cała szkoła zaczęła używać tej nazwy gdy mieli nas na myśli. Gdy gdzieś się pojawiałyśmy razem z naszą bandą wołano "Patrzcie, idą Huncwotki i spółka". W gruncie rzeczy lubiłyśmy to i każda z nas czuła się Huncką. Tworzyłyśmy grupę, a nazwa wiele mówiła o naszych charakterach. Dzięki niej w szerszym gronie uczniów można było nas łatwiej rozpoznać. Czasem się kłóciłyśmy, ale na ogół byłyśmy raczej zgodne, jak na przykład teraz gdy dziewczyny jak jeden mąż podeszły by pomóc mi, Mary i Nickowi z bagażami.
- Gdzie reszta? - spytał nieco zdezorientowany Nick. Też się dziwiłam, widząc, że brakuje wielu osób.
- Chester, Sebastian i Lucas pewnie zaraz wrócą, bo poszli się przejść po przedziałach, a reszty nie widziałam - odparła Dasty.
Gdy pozbawiono mnie kufra, zajęłam się upychaniem gitary we miarę bezpieczne dla niej miejsce. Bardzo mi zależało aby nic jej się nie stało i żeby w całości dotarła do mojego dormitorium, które dzieliłam z gryfonkami. Oczywiście, jak nie trudno się z resztą domyślić, nazwa brzmiała Dormitorium Huncwotek, w skrócie DH. Zauważyłam, że Hermi stoi przy otwartym oknie i z kimś rozmawia.
- Tak, mamo, na pewno wszystko spakowałam - mówiła poirytowana. - Tak, szczoteczkę do zębów też.
- A buty zimowe?
- Mhm - odburknęła dziewczyna.
- Widzę, że nie tylko u nas były problemy z pakowaniem - szepnęłam do Koziary.
- Przynajmniej nas nikt z tego powodu nie męczy.
Biedny Dorsz kontynuował użeranie się z nadopiekuńczą mamą. Dziewczyna była tym faktem niepocieszona. Było po niej widać, że ma dość przepytywania o zawartość kufra. Jej wyraz twarzy krzyczał "Błagam, skończ!", ale chyba tylko ja to dostrzegłam. W głębi serca cieszyłam się, że moi rodzice nigdy nie naciskali na mnie zbyt mocno w błahych sprawach, takich jak choćby pakowanie się. Mieli do mnie zaufanie, czego najlepszym przykładem było to, że pozwolili mi samodzielnie udać się w tym roku do szkoły.
Nie wiem kiedy na rękach Yumi znalazł się jej kot syjamski Omre. Po chwili kotka Maryśki wyskoczyła jej z rąk i pobiegła w stronę drugiego zwierzątka. Oba koty zaczęły za sobą ganiać po podłodze i bałam się że ich nie zauważę i zdepczę jednego z nich.
W drzwiach pojawiła się średniego wzrostu krukonka o długich miodowych włosach i małych zielonych oczach. Miała nos i policzki obsiane złotymi piegami. Jej figura nie była najlepsza, ale mimo braku wyglądu modelki całokształt prezentował się całkiem nieźle. Wiele dziewczyn chciało wyglądać jak ona.
- Megan - zawołała ucieszona Roxy. - Już myślałam, że się spóźnisz.
Meg Andrews była bowiem znana ze spóźnialstwa jeszcze większego niż moje, a to niezły wyczyn.
- Ale jak widać nie jestem ostatnia - uśmiechnęła się krukonka.
- O dziwo, zjawiłaś się przed Rafem, Page, Amy i bliźniakami - rzuciła Miona.
- Nieźle - Meg spojrzała z uznaniem na złoty zegarek wiszący na łańcuszku zdobiącym jej szyję. Wyglądała na zadowoloną ze swojego wyniku. - W takim razie mają jeszcze calutkie trzy minuty.
- Trzy minuty do czego? - spytał chłopak, który wpadł właśnie do przedziału. Brązowe włosy miał w nieładzie, mimo, że na dworze nie było wiatru. Jego koszula w biało czarną kratę była krzywo zapięta, a dżinsy pogniecione.
- Do odjazdu pociągu, Rafe. Znowu zaspałeś? - spytałam kładąc nacisk na słowo "znowu". W zeszłym roku również wpadł do pociągu na ostatnią chwilę, twierdząc, że budzik mu się zepsuł.
Jego czekoladowe oczy powędrowały do sufitu i zaczął pogwizdywać, wymigując się od odpowiedzi.
- A więc? - dopytywałam się.
- Tym razem zabrakło paliwa w samochodzie - zdusiłam parsknięcie śmiechem i pokręciłam głową z politowaniem. - No co?
- Nie patrz tak.
- Jak? – dopytywałam się nadal patrząc na niego z mieszaniną politowania i rozbawienia na twarzy. Doskonale wiedziałam jak teraz wyglądam.
W odpowiedzi Rafe zrobił minę parodiującą moją za co dostał potężnego kuksańca w bok.
- Wcale tak nie robię! – odpaliłam.
- Czyżby? – zmrużył oczy jak to często mi się zdarzało. Wyglądał wprost komicznie. Wybuchnęłam śmiechem.
Podłoga pod moimi nogami ruszyła do przodu w momencie gdy usłyszałam długi gwizd oznajmiający odjazd pociągu. Wszyscy w przedziale zachwiali się, próbując złapać równowagę. Usiedliśmy na swoich miejscach i zobaczyłam że zostało siedem wolnych. Trzy były przeznaczone dla chłopaków, który poszli na spacerek po pociągu.
- Ejejej, coś mi tu nie gra - Nessie zauważyła nieobecność czterech osób. - Brakuje kogoś.
- Może są w pociągu, ale nie znaleźli naszego przedziału - zasugerowała Pirania.
Nie pamiętałam skąd wzięły się rybie ksywki Huncek. One po prostu były. Dasty to Śledzik, Yumi to Karpik, Miona to Fląderka, Hermi to Dorsz, Maki to Makrelka, Ness to Tuńczyk, Sheli to Pirania, Roxy to Łosoś a ja i Mary to Ryby po grecku czyli Panga i Mintaj. Tak już jest i tyle. To jak zastępcze imiona, których nie możemy zmienić. Mimo, że mamy również inne ksywki, to ryby są chyba najpopularniejszymi zamiennikami naszych imion. Współczuję temu, kto je pomyli. Ryzykownie jest przekręcać nasze rybie ksywki, ten komu się to zdarzy ma kolokwialnie mówiąc przejebane.
- Pójdę ich poszukać i przy okazji przywitać się ze wszystkimi - zadeklarowała się Meg, po czym nas opuściła.
Siłowaliśmy się z pozostałymi bagażami, które stały na ziemi. W końcu jakoś z pomocą chłopaków udało nam się je wszystkie poukładać. Mary wyjęła list, który pisała dziś rano i zabrała się do kończenia go. Po chwili przywiązała kopertę do nóżki swojej sowy i wypuściła ją przez okno, tłumacząc przy tym Ness i Mionie, że wysyła zamówienie na alkohol, którego za tydzień pewnie już nie będzie. Nagle usłyszałam szuranie i zobaczyłam, że jeden z kufrów przesuwa się niebezpiecznie na głowę Roxy.
- Uważaj! - krzyknął Motyl, czyli Makrelka.
Miona i Hermi, które siedziały po obu stronach dziewczyny wyciągnęły ręce w górę by przytrzymać bagaż i obronić przyjaciółkę przed zmiażdżeniem. Roxy wstała i przytrzymała kufer, który był na granicy upadku. Ledwo udało jej się go podtrzymać, a po chwili dziewczyny pomogły jej z powrotem wcisnąć go na swoje miejsce. Tym razem mocowały się z nim, póki nie zyskały pewności, że nie spadnie. Mimo, to Łosoś powiedział, że za nic nie usiądzie tam jeszcze raz, po czym pomaszerował na drugi koniec przedziału.
Nie minęło dziesięć minut zanim Meg wróciła w towarzystwie naszych znajomych. Znów wszyscy zaczęli się ze sobą witać. Lucas i Chester usiedli koło Rafe'a i zaczęli emocjonującą dyskusję o wakacjach. Sebastian zaczął rozmowę z Dasty, ale nie wiedziałam o czym. Pomyślałam, że to pewnie coś związanego z rodziną, ponieważ byli rodzeństwem, a właściwie bliźniakami dwujajowymi. Dlatego byli do siebie kompletnie niepodobni. Sama pewnie bym się nie zorientowała, że są bliźniętami, gdyby mi o tym nie powiedziano. Allie Craven i Page Williams, puchonki z piątego roku były najmłodsze w naszej grupie. W gruncie rzeczy średnio je lubiłam. W zasadzie były mi obojętne. Nie chodziło o to, że były młodsze, po prostu jakoś ich charaktery mi nie podpasowały, mimo to starałam się nie wchodzić z nimi na wojenną ścieżkę, dlatego próbowałam być w stosunku do nich taka jak do innych. Bliźniacy Werley - Bryan i Wayne - byli za to osobami optymistycznie nastawionymi do życia. Z nimi ciężko było czegoś nie odwalić. Byli zabawni i mieli mnóstwo głupich, ale za to śmiesznych pomysłów.
- No, skoro wszyscy już jesteśmy to czas zacząć pierwszą w tym semestrze imprezę - krzyknęła Yumi i wyjęła z walizki grzybki halucynki z tym swoim uśmiechem na twarzy, który mówił absolutnie wszystko.
Zawtórowaliśmy jej chóralnym wrzaskiem nastolatków. Miona rzuciła zaklęcie wyciszające na cały przedział i zapuściła My Chemical Romance z przenośnego zestawu MP3. Co prawda był to mugolski sprzęt, ale w połączeniu z magicznymi głośnikami od Zonka potrafił nieźle hałasować. Dasty zasunęła zasłony i zrobiło się ciemniej. Po chwili wyjęliśmy różnego rodzaju alkohole i zaczęliśmy wariować.
- Ej, ludzie, opanujmy się trochę, przecież nie możemy być napici już w pierwszy dzień szkoły - powiedziała rozsądnie Shel.
Niechętnie przyznaliśmy jej rację, ale po pięciu minutach wszyscy zapomnieli o tym złotym przykazaniu. "Zrób dobre pierwsze wrażenie, udawaj, że ci zależy to przez cały rok będziesz dostawać powyżej oczekiwań" - w naszym przypadku to by nie przeszło. Nauczyciele zbyt dobrze nas znali by się na to nabrać.
Nie mogliśmy się ze sobą nagadać. Gdy już wszyscy opowiedzieli o swoich wakacyjnych przeżyciach okazało się, że jedziemy już ponad dwie i pół godziny!
- Co powiecie na butelkę? - spytałam wyjmując z walizki Ognistą Whisky. Butelka była naszą podstawową zabawą na imprezach. Niby wszyscy wiedzieli o sobie wszystko, a i tak odpowiedzi nas potrafiły zaskakiwać. Wyzwania bywały idiotyczne, ale to nam nie przeszkadzało, przeciwnie - o to właśnie chodziło. Przynajmniej było zabawnie.
- Nie kręcę - powiedział ktoś, ale nie zdążyłam zobaczyć kto to był.
Nikt jakoś się nie kwapił by kręcić jako pierwszy. Usiedliśmy w jako takim kółku na środku przedziału i zmusiliśmy Dasty, aby była pierwsza i rozpoczęła grę. Gdy dziewczyna zakręciła, okazało się, że butelka jest zbyt pełna by się ruszyła. W tym samym momencie wszyscy rzucili się na nią, by ją opróżnić. Mary wycofała się i wzięła z mojej torby inną butelkę tym razem z czystą. Zmroziłam ją wzrokiem, znaczyło to, że odpłacę się jej za kradzież przy najbliższej okazji.
Dast zakręciła ponownie i wypadło na Allie , która wybrała wyzwanie. Długo naradzaliśmy się co jej wybrać, bo wielu rzeczy nie dało się zrobić w pociągu. W końcu kazaliśmy jej turlać po podłodze krzycząc "Jestem sprzątaczką!". Dziewczyny to nie ruszyło, więc bez oporów wykonała zadanie. Chyba nie wiedziała, że robimy jej zdjęcia. Tym lepiej dla nas. Będziemy ją mogli potem szantażować. Hehe, zło. Następny został wylosowany Bryan. Dostał pytanie z cyklu x czy y.
- Wolałbyś zlizać sos czosnkowy z brudnej stopy włóczęgi czy chodzić przez tydzień po szkole w samych kalesonach?
Chłopak zdusił parsknięcie śmiechem, a my zawtórowaliśmy mu śmiejąc się otwarcie.
- Tak bardzo chcesz zobaczyć mnie bez koszulki? - spytał rozbawiony. Allie się zarumieniła i szybko zaczęła protestować.
- Nie! Po prostu pytam co byś wolał - Yumi spojrzała ze współczuciem na dziewczynę głaszcząc swojego kota.
- Nie odpowiem na to pytanie - odparł chłopak, ale już się nie śmiał widząc zażenowanie dziewczyny.
Właśnie dlatego lubiłam bliźniaków. Mieli dość wyczucia, rzadko spotykanego u facetów. Chociażby teraz nie śmiali się dalej (w przeciwieństwie do reszty), tyko odpuścili puchonce widząc co się święci.
- No dawaj, stary! - zachęcał go Lucas.
- Nie ma mowy.
Wszyscy zaprotestowaliśmy i namawialiśmy go by odpowiedział, ale ten nie ustępował. W gruncie rzeczy nie wiem dlaczego tak bardzo nie chciał odpowiedzieć, sama nie widziałam w tym pytaniu niczego złego. Muzyka nadal dudniła gdzieś w tle. Bryan zakręcił i wypadło na mnie. Naturalnie wybrałam wyzwanie. Zawsze je wolałam, bo były zabawniejsze i poniekąd bezpieczniejsze. Nie musiałam odpowiadać gdy przytrafiały się pytania, które wyjawiały więcej niż chciałabym by o mnie wiedziano. Poza tym zawsze można było pogadać i wtedy jakoś lepiej szły mi zwierzenia niż na forum. Wszyscy naradzili się co mam zrobić. Okazało się, że moim zadaniem będzie taniec i to nie jakiś tam pierwszy lepszy tylko sławetny mugolski hit „Asereje”.
- Serio? - spytałam unosząc brew. Pokiwali głowami.
- Tak - wyszczerzył się bezczelnie Rafe. Może i kiedyś się w nim durzyłam, ale teraz chętnie bym go zamordowała.
- No dobra - wstałam i podeszłam do odtwarzacza aby wybrać piosenkę. – Boże, z kim ja żyję? - mruknęłam pod nosem, ale nie było to wredne, bardziej żartobliwe.
Wzięłam za ręce Mionę i Ness po czym kazałam im tańczyć ze mną mówiąc im, że nie będę robiła z siebie idiotki sama. Nie miały wyjścia. Musiałam przyznać, że nie chodziło o robienie z siebie idiotki, ale o to, że byłam trochę zawstydzona tymi wszystkimi osobami gapiącymi się na mnie, mimo to w życiu bym się do tego nie przyznała. Piosenka się zaczęła. Upiłam ostatni łyk mojej ognistej by dodać sobie odwagi. Odstawiłam butelkę i razem z Hunckami ruszałyśmy się w rytm muzyki śpiewając. Nie był to żaden układ, tylko takie sobie machanie kończynami. Pomyślałam, że nie wyglądamy najlepiej. Moja mina wyrażała zażenowanie. Czas do refrenu dłużył się i to strasznie, ale w końcu nastąpił ten wyczekiwany moment. Zaczęłyśmy śpiewać.
- Aserehe aha ehe ehewedułeakjhuacchjhdhdashjseminomamahabe abe dubi kahailhachjbhcihiuhihiuhiuhiu…
Tańczyłyśmy układ, który był w mugolskim teledysku. Czego to oni nie wymyślą? Niektóre Huncki wstały i dołączyły do naszych wygibasów. Miło mnie to zaskoczyło. W trakcie drugiej zwrotki przyłączyli się jeszcze inni a przy drugim refrenie na „parkiecie” byli wszyscy. Potem zatańczyliśmy jeszcze razem Makarenę i zapomnieliśmy kompletnie o grze w butelkę. Piosenki się zmieniały a my ciągle śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Poczułam się rozluźniona, nie było wcześniejszego skrępowania. Chyba dlatego, że nikt teraz się na mnie nie gapił. Byłam zgrzana i chciało mi się pić, więc wróciłam po moją butelkę ognistej, która grzecznie stała tam gdzie ją zostawiłam. Upiłam łyk prosto z gwinta i usiałam, aby chwilę odsapnąć. Zobaczyłam, że kilka foteli dalej siedzą Sheli, Roxy i Hermi. Dosiadłam się do nich.
- Niedługo będę spadać - powiedziała Pirania.
Nie zrozumiałam o co jej chodziło. Zrobiłam zdziwioną minę.
- Wiecie, do innego przedziału. Powiedziałam mojemu chłopakowi, że w pociągu się spotkamy, ale najpierw chcę spędzić trochę czasu z przyjaciółmi. Pewnie on teraz na mnie czeka.
To wiele wyjaśniało.
- No spoko. Wrócisz do nas potem? - spytała Rox.
- Raczej nie. Spotkamy się na uczcie. - Shel wstała i poszła do drzwi przedziału.
Hermi upiła łyk swojego trunku. Obie dziewczyny miały policzki zarumienione od tańca, podobnie z resztą jak ja. Otworzyłyśmy okno by było chłodniej, ale to niewiele pomogło, ponieważ na dworze również było bardzo ciepło. Kotka Mary wskoczyła mi na kolana po czym zaczęła się domagać pieszczot. Zaczęłam głaskać ją po brązowym łebku, popijając jednocześnie trunek. Spostrzegłam bliźniaków idących do nas. Wayne niepostrzeżenie wyjął mi butelkę z ręki i zaczął ją opróżniać.
- Ej! - zaprotestowałam. Nosz, kurde, żeby mi ognistą zabierać! Szczyt chamstwa. – Daj mi to!
- Nie ma mowy. - zaśmiał się chłopak. Uśmiech może i miał uroczy, ale to nie zmieniało faktu, że mi się nie zabiera alkoholu!
Wstałam, odłożyłam Nancy na siedzenie i próbowałam siłą odebrać chłopakowi moją ognistą. Wyciągnęłam ręce, ale on ciągle podnosił butelkę za wysoko.
- Oddawaj, debilu! - Warknęłam, poirytowana.
- Mówisz mi „per debil”? Teraz to już na pewno nic nie dostaniesz.
Podwoiłam wysiłki, żeby odebrać co moje. Bliźniak co chwila pił moją ognistą, co działało mi na nerwy. Zaczęłam bić go w szeroką pierś.
- Wayne, do cholery! - Chłopak udawał przerażonego.
- Dobrze, dobrze, już oddaję - pociągnął ostatni łyk i wręczył mi butelkę. Wytarłam kawałkiem koszuli gwint i już chciałam cieszyć się wygraną, gdy uświadomiłam sobie, że moja ognista została opróżniona.
- Haj fajf! -Wayne przybił piątkę z bratem, po czym zniknęli w tłumie, odwalającym coś na środku przedziału. Nie zdążyłam nawet usiąść, bo pojawili się Allie, Page i Chess. Wszyscy byli już na fazie i akurat wbijali sobie nawzajem palce w żebra. Nie wiedziałam po co, ale oni sami chyba też nie wiedzieli. Roxy i Hermi poszły do Huncek, które stały przy oknie i się wietrzyły. Poczułam ukucie w brzuchu i zdałam sobie sprawę, że to czyjś palec mnie dziabnął. Zemściłam się na Page również dźgając ją wszędzie gdzie popadło. Nie wiem dlaczego dołączyłam to tej "zabawy z zaczepianie" i po chwili dźgałam wszystkich, którzy byli pod ręką. Sama też zostałam dźgnięta niezliczoną ilość razy. To się chyba nazywa wpływ alkoholu.
- Kawa, herbata, napoje! - dobiegło nas wołanie z korytarza. Głos świadczył o tym, że zaraz nasz przedział odwiedzi miła, starsza pani sprzedająca przekąski.
Zreflektowaliśmy się i natychmiast wrzuciliśmy wszystko co zakazane pod siedzenia. Wyjęliśmy portfele i uformowaliśmy coś na kształt kolejki. Dla pewności, że Bufetowa nie zobaczy niczego nieodpowiedniego tak bardzo upchnęliśmy się w drzwiach, że nie można było zobaczyć wnętrza.
- Chcecie coś z bufetu, kochani? - spytała uprzejmie kobieta, pchając wózek ze słodyczami. Co roku ten sam tekst. Wszyscy znali go już na pamięć, ale i tak lubiliśmy Bufetową. Widząc ile nas jest w jednym przedziale zrobiła wielkie oczy, ale nic nie powiedziała.
- Poproszę sok dyniowy i musy-świstusy – powiedziała Meg.
- A dla mnie cukrowe pióra. – Chester wyciągnął rękę z pieniędzmi do Bufetowej.
- Ja też chcę! – wykrzyknął Lucas przepychając się. Poczułam się jak sardynka w puszce.
- Spadaj! Teraz moja kolej! – oburzyła się Maki, z jej oczu leciały iskry.
- Jak już pani wyjmuje cukrowe pióra to może wyjąć kilka więcej. Nie chciałem jej fatygować – bronił się chłopak.
- Ta, jasne. Nie chciało ci się chwilę poczekać.
- Spokojnie, dla wszystkich mam czas. – miły uśmiech kobiety trochę złagodził spór. Nadaj jednak widziałam wyzwanie w oczach Lucasa i chęć zemsty u Makreli.
Gdzie dwóch się kłóci tam trzeci korzysta. Z tą piękną maksymą w głowie prześlizgnęłam się do drzwi czując jak z każdej strony mnie miażdżą szybko dokonałam zakupu i po chwili wróciłam do środka przedziału z trzema opakowaniami Fasolek Wszystkich Smaków. Wepchnęłam je do kufra. Na razie nie chciałam ich jeść, ale na wieczory w DH będą idealne. Do tego musiałam mieć miejsce na powitalną ucztę w Hogwarcie. Nie znam nikogo kto by narzekał na szkolne menu. Skrzaty odwalały kawał świetnej roboty. Nie wiem czy to była zasługa ich umiejętności, czarów czy coś dosypywały do tego jedzenia, w każdym razie było pyszne i zasługiwało na medal.
Zauważyłam mały kształt przemykający w drzwiach, gdy Bufetowa je zamykała, kiedy wszyscy byli już obkupieni we wszelkiego rodzaju magiczne przysmaki.
- Idiota! – rzuciła Yumi widząc jak jej kocur ucieka.
- Pomogę ci go złapać – powiedziałam widząc jej naburmuszoną minę. Dołączyły do nas Mary i Dasty, aby pomóc odnaleźć Omre. Wyszłyśmy z przedziału i zostałam momentalnie oślepiona. Od jasnych ścian odbijały się ostre promienie słonecznego światła. Moje oczy, przyzwyczajone do półmroku panującego w przedziale, aż zabolały. Zawirowało mi w głowie. Możliwe, że alkohol miał w tym swój udział. Musiałam chwilę pomrugać aby odpędzić kolorowe plamy tańczące mi pod powiekami. Rozdzieliłyśmy się. Razem z Dasty poszłam w jedną stronę wagonu a pozostałe Huncki w drugą. Nawoływałyśmy kota po imieniu, pytałyśmy czy ktoś go nie widział przypadkowe osoby na korytarzu oraz w przedziałach. Miałam tylko nadzieję, że Omre nie wyskoczył przez jedno z otwartych okien, jak to często miały w zwyczaju czekoladowe żaby. Żałowałam, że nie mam przy sobie chrupek albo mleka, może ich zapach zwabiłby zwierzątko. Wiatr przedostający się przez otwarte okno majtał moimi rudymi włosami. Odgarniałam je sobie z twarzy, gdy nagle wpadłam na wielką niebieską plamę, akurat wychodzącą z przedziału. Plama okazała się osobą.
- Sorry – bąknęłam i już chciałam iść w kierunku oddalającego się Śledzika, kiedy uświadomiłam sobie kogo mam przed sobą.
- To ja przepraszam. Nic ci się nie stało? – Wysoki blondyn o roztrzepanej czuprynie i oszałamiającym wyglądzie surfera w niebieskiej koszulce spojrzał na mnie z troską.
- Wszystko dobrze. – cieszyłam się, że mój głos brzmi tak pewnie. W gardle miałam wielką gulę. Zrobiło mi się słabo na widok Jareda, mojego byłego chłopaka.
- Jak tam wakacje? – spytał uprzejmym tonem. Wiedziałam, że tak naprawdę za tym pytaniem kryje się ciekawość jak bardzo za nim tęskniłam. Twardo spojrzałam w jego zielone oczy, nakrapiane złotymi plamkami z niebieskimi obwódkami. Były niesamowite, ale już nic nie czułam patrząc w nie. To dobrze, pomyślałam z ulgą.
- Nieźle – ucięłam. Nie spytałam co u niego. Wiedziałam, że nie było to miłe, ale po prostu chciałam wiać jak najszybciej i jak najdalej. Naprawdę nie miałam ochoty na pogaduchy z eks, zwłaszcza kiedy byłam na drodze do kilkudniowego kaca.
Zapadła niezręczna cisza. Wbiłam wzrok w ziemię, mając nadzieję, że nie zionie mi z ust alkoholem.
- Muszę iść – miałam na końcu języka powiedzenie, że przepraszam, ale muszę pomóc przyjaciółce szukać kota, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Nie muszę go przepraszać, nie muszę się mu tłumaczyć. – To cześć.
Żadnego do zobaczenia, miło było cię widzieć. Po prostu „cześć” wyrażające więcej niż „wolę cię unikać” czy „żałuję, że na ciebie wpadłam”.
- Cześć. – chłopak zrobił gest jakby chciał mnie przytulić, ale po pół sekundzie przypomniał sobie, że to byłoby nie na miejscu więc opuścił ramiona, zakłopotany.
Wyminęłam go i ruszyłam szybkim krokiem w stronę Dasty. Gdy do niej dotarłam wypuściłam z ulgą powietrze. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech.
Spotkanie z Jaredem Shepardem, rok starszym gryfonem, było większym stresem niż kiedykolwiek przypuszczałam. Był to chłopak w gruncie rzeczy bardzo sympatyczny, lubiany i wydawałoby się idealny tyle, że… nadopiekuńczy! Na początku lubiłam częste przebywanie w jego towarzystwie, ale po pewnym czasie stało się to uciążliwe. Chłopak nie dawał mi nawet chwili samotności. Potrzebowałam więcej luzu i samodzielności, podczas gdy on ciągle był przy mnie, abym przypadkiem niczego sobie nie zrobiła. Jakbym była naprawdę aż taką łamagą! Do pewnego czasu było to miłe, że on zawsze chciał być ze mną, nawet w gruncie rzeczy dość romantyczne, ale później okazało się męczące. Rozmawiałam z nim na ten temat, ale gdy się nie zmieniał na początku wakacji postanowiłam z nim zerwać. Był to koniec mojego drugiego związku. Nie chciałam go zranić, ale nie wytrzymywałam tej sytuacji. Czułam się uwiązana, a nie chciałam tego. Szybko przyzwyczaiłam się do bycia singielką.
- Jak tam spotkanie z byłym? – Dasty obrzuciła mnie świdrującym spojrzeniem. Wydawała się być rozbawiona tą sytuacją.
- Fenomenalnie – odparłam z sarkazmem. – Znalazłaś kota?
- A widzisz go gdzieś?
- To już koniec wagonu. Nie sądzę, że przeszedł do innego. Wracajmy.
- Pewnie dziewczyny już go znalazły. – zawróciłyśmy. Sylwetka Jareda znikała właśnie za drzwiami na drugim końcu korytarza, zaraz za Huncwotkami konwersującymi z jakimiś obcymi mi dziewczynami. Z ich napiętych sylwetek wywnioskowałam, że nie jest to miła pogawędka. Przebrnęłyśmy przez wagon, Huncki już szły w naszą stronę. Yumi miała swojego kota na rękach. Na szczęście się znalazł. Miny dziewczyn zdecydowanie nie były pozytywne ani nawet neutralne. Były wściekłe.
- Suki – mruknęła Mary, gdy spotkałyśmy się w połowie drogi.
- Gówniary – powiedziała w tym samym momencie Yumi.
- Ślizgonki – podsumowałam.
- O co im chodziło? – spytała kojącym tonem Dasty. Chciała ułagodzić wściekłe przyjaciółki.
- A cholera wie. – Maryśka wzruszyła ramionami. – Pluły się o coś i nawet nie wiadomo czemu.
- Po prostu szukają zaczepki. Uwielbiają się kłócić. - postanowiłam nie drążyć tematu.
- Za to Ruda spotkała swojego eks – zmienił temat Śledzik.
- Widziałyśmy go jak wychodził. Wyglądał jakoś tak dziwnie. – Mary spojrzała na mnie, ale po raz pierwszy od dawna nie wiedziałam, co kryje się za jej spojrzeniem. Zazwyczaj wyczuwałyśmy swoje myśli bez słów.
- Pewnie sobie pogadaliście jak najlepsi przyjaciele, co? – spytał Karpik.
- A weź. – machnęłam zdawkowo ręką. – Masakra.
Weszłyśmy do naszego przedziału. Usiadłam między Yumi a Page.
- Aż do dormitorium cię nie wypuszczę – szepnęła Huncka do swojego kota, głosem zawierającym mieszaninę miłości i zdenerwowania.
Coś małego odbiło się od mojej głowy. Odwróciłam się w tamtą stronę i niespodziewanie oberwałam w twarz. Lekko zdezorientowana próbowałam zrozumieć co się dzieje.
- Co jest? – spytała Mary, bo najwidoczniej była w tej samej sytuacji co ja.
Zobaczyłam szczerzące się twarze Chestera, Lucasa Rafe’a i bliźniaków. Siedzieli naprzeciwko nas, odległość między fotelami wynosiła może dwa metry. Rzucali w nas żelkami.
- Pięciu na dwie? Co to za sprawiedliwość? – oburzył się Mintajek.
- Nieee! – krzyknęłam. – Nie wolno marnować żelków!
Były to moje ulubione słodycze i serce mi pękało, gdy widziałam je walające się po ziemi. Chłopacy nic sobie z tego nie robili i nadal marnowali moje małe biedactwa.
- O nie! Tak nie będzie! – wzięłam paczkę paluszków, leżącą na w zasięgu mojego wzroku. Nie wiedziałam skąd się tam znalazła i do kogo należała, ale jakoś mnie to nie obeszło. Połamałam paluszki, usiadłam obok Koziary i obrzuciłyśmy nimi chłopaków. Wybuchła mini wojna na jedzenie. Połowa nawet nie trafiała do celu, lądując na fotelach i podłodze. Jeden żelek wpadł mi za dekolt. Pospiesznie go wyjęłam, obejrzałam i stwierdziłam, że nadaje się do jedzenia. Włożyłam go do ust. Nie dam im satysfakcji marnowania słodyczy, niech widzą że wyświadczają mi przysługę oddając za darmo swoje żelki. Co prawda tych z ziemi nie zamierzałam jeść, ale zawsze coś. Rzuciłam kolejnego paluszka w stronę naszych napastników. Bryan przechwycił paluszka łapiąc go w zęby i zjadając. Przypominało mi to trochę psa który łapie w powietrzu kijek, rzucony przez właściciela.
- Smacznego. – zaśmiałam się widząc jego zadowoloną minę.
- Dawaj jeszcze raz – otworzył buzię więc spróbowałam wcelować w nią paluszkiem. Trochę mi nie wyszło i trafił bliźniaka w oko. Próbowaliśmy dalej, aż w końcu się udało. Też chciałam złapać w locie jedzenie. Po chwili na zmianę wrzucaliśmy sobie do ust słodycze. Kątem oka zobaczyłam, że Rafe wstał i zaczął iść w naszą stronę, zabrał mi i Mary paluszki i wtarł okruszki w moje włosy. Zaczęłam się wydzierać i gonić go po całym przedziale, chcąc się zemścić. Po drodze wzięłam sok dyniowy. Wskoczyłam mu na plecy i chlusnęłam płynem w twarz.
- Jesteśmy kwita – pokazałam zęby w olśniewającym uśmiechu.
- No nie wiem. Ja jestem cały mokry, a ty łatwo sobie strzepiesz okruszki z głowy.
- Uznaj to za zadośćuczynienie.
Zaraz mieliśmy wysiadać, więc musieliśmy przebrać się w szaty Hogwartu. Starałam się zrobić coś z włosami, Roxy pomogła mi je ułożyć, bo były skołtunione. Przeczesałam je palcami i zaczęłam wyciągać resztki paluszków. Narzuciłam na siebie szkolne ubranie. Spakowaliśmy puste i pełne butelki, niedojedzone paczki słodyczy i wpakowaliśmy je do podręcznych plecaków i kufrów.
- Hej, czekajcie! – zawołała Mary trzymając czystą w ręce. – Zanim wysiądziemy trzeba dopić to co zostało. – spojrzała na Huncki porozumiewawczo. – Bo żadna kurwa coca-cola…
Tu zostawiła miejsce abyśmy dokończyły to zawołanie.
- … nie zastąpi nam jabola! – odparłyśmy po czym stuknęłyśmy się butelkami, jak przy toaście i każda wychyliła co tam jeszcze miała.
Reszta paczki spojrzała na nas, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- To nasz okrzyk przewodni – wyjaśniła Hermi.
- Główne hasło każdej imprezy – uzupełniła Dasty.
- Huncwotkowe motto – dodała Miona.
Wysiedliśmy w pociągu i udaliśmy się w stronę powozów, które miały nas zawieść do zamku. Miło było znowu zobaczyć znajome mury. Hogwart prezentował się pięknie. We wszystkich oknach paliły się światła. Na tle nocnego nieba widok był niesamowity. Pomyślałam o wszystkich dobrych chwilach, które do tej pory się tam wydarzyły i o tych, które miały nadejść. Mimo, że w Hogwarcie mieliśmy się uczyć, miałam go bardziej za dom niż za szkołę. Spostrzegłam, że Sebastian chyba przesadził z czystą i teraz lekko się zataczał. Dasty podtrzymywała go z jednej strony (nie wyglądała na dumną z brata) a Nick z drugiej. Właśnie za to ich uwielbiałam naszą grupę. Ciągle ktoś coś odwala, zaczepia cię, nie daje spokoju, jest mnóstwo przypałów i śmiechu, ale wiemy, że możemy na siebie liczyć. Obrzuciłam spojrzeniem grupę moich przyjaciół. To będzie świetny rok, uśmiechnęłam się do siebie.

15 komentarzy:

  1. SUPER *_*
    Świetnie się to czytało, fajnie mieć brata :3
    Jest tak dużo nowych postaci, że ledwo ogarniam, ale lubię to XD
    IMPREZKI <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się cieszę, że się spodobało. W końcu ogarniesz kto jest kim XD

      Usuń
  2. aaaaaaaaa :D wreszcie <3 noo mnie też zaskoczyli nowi bohaterowie :D będzie się działo ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ba! Mówiłyśmy, że będą nowe osoby i fabuła ;3

      Usuń
  3. Tyle czekania, ale jest! :D
    Dużo nowych osób, więc trochę nie ogarniam, ale dam radę! Mam nadzieję, że będziecie dość często dodawać, tak miło się czyta c;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spoko, nikt jak na razie nie ogarnia, oprócz autorek XD z tym "często" to pewnie będzie różnie, ale jakoś damy radę. <3

      Usuń
    2. i niedługo uzupełnimy opisy postaci, więc będzie łatwiej ^^

      Usuń
  4. Ja już Ci kilka razy mówiłam, że rozdział świetny xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś mi się wydaje, że słaby, ale już nie miałam czasu pisać wszystkiego od nowa XD W każdym razie dziękuję <3

      Usuń
    2. Gdybyś wtedy nie skasowała połowy rozdziału który napisałaś to może miałabyś czasu na te niepotrzebne poprawki xD

      Usuń
    3. To nie było umyślne! XD

      Usuń
  5. Świetny rozdział. Ciekawie się zapowiada. Niby to samo, ale całkowicie inaczej ujęte. c: Kiedy nastepny? Teraz nie bede w stanie wysiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki ;33 cieszę się, że się podobało. Następny to nwm, bo teraz kolej Maryśki, więc ją trzeba męczyć xd

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaa, to jest wspaniałe! ♥ szczerze mówiąc żałuję, że dopiero teraz na to trafiłam :D ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. miło mi to czytać :D mam nadzieję że będziesz nas częściej odwiedziać mimo że rozdziały pojawiają się w niezbyt oszałamiającym tempie xd

    OdpowiedzUsuń